Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare. 😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwyk...
„…wobec potęgi
gór prościej odkrywa się siebie, a przynajmniej to, że większość granic i lęków
to tylko ułomność naszego umysłu, poza którą zaczyna się wolność…”
Jacek Teler
Tegoroczny urlop przeżyłam trochę inaczej niż zazwyczaj - w
szerszym gronie najbliższych i w kilku miejscach, począwszy od Krakowa,
Energylandii i Zakopanem a na Tropiu i Krakowie znów skończywszy. Dziś chciałabym
podzielić się z Wami najwspanialszą jego częścią – oczywiście chodzi mi o pobyt
w moich ukochanych Tatrach.
Widok z okna na Giewont i kawałeczek naszej czwartkowej trasy.
W Zakopanem zameldowaliśmy się we wtorek po południu. Tego samego
dnia wyruszyliśmy na krótki, rozgrzewający szlak, który kończył się w pięknym
miejscu. Naszym pierwszym celem była Wielka Polana Małołącka.
Podgląd trasy:
Gronik ->
Dolina Małej Łąki -> Wielka Polana Małołącka -> Gronik
Trasa krótka, w trakcie nieszczególnie widokowa (w przeciwieństwie
chociażby do Rusinowej Polany) ale z pięknym akcentem na końcu. Mieliśmy z
niego idealny podgląd na nasz cel, który miał zostać zdobyty dnia następnego. A
przynajmniej na jego fragment, tj. Przełęcz pod Kopą Kondracką. Z Polany
rozpościera się także piękny widok na Wielką Małołącką Turnię, Pośrednią
Małołącką Turnię oraz Zagonną Turnię (po prawej stronie fotografii). Ten
fragment trasy przed Wielką Małołącką Turnią a zaraz za zrudziałą trawą to
właśnie Przełęcz pod Kopą Kondracką, przez którą szliśmy.:)
Naszą bazą wypadową był Gronik. Wystartowaliśmy po 17, dzięki
czemu bez problemu mogliśmy zostawić samochód na parkingu. Na szlaku
spotkaliśmy dosłownie garstkę ludzi. Szliśmy w siódemkę, w tym z pięcio- i
dwuletnimi chrześniaczkami mojego P. (dwulatka szła w nosidle). Szlak jest w
miarę prosty, ma kilka lekkich podejść, ale nie są wymagające. W paru miejscach
było mokro i trzeba było zachować ostrożność aby się nie poślizgnąć na mokrych
kamieniach, którymi był wyłożony szlak, ale poza tym szło się przyjemnie.
Jedynym minusem mógłby być chłodek, który się pojawił ale była to miła odmiana,
zważywszy na to, że rano wyruszyliśmy z parnego Krakowa.
Marzyło mi się zobaczyć kwitnącą Wierzbówkę kiprzyca w Dolinie
Gąsienicowej. Ta na Wielkiej Polanie Małołąckiej też może być!
Na środę mieliśmy zaplanowaną trasę, która startowała z
Kasprowego Wierchu przez Czerwone Wierchy, więc następnego dnia pobudkę mieliśmy z samego rana. Ja sama
przebudziłam się przed szóstą. Na godzinę 7:20 mieliśmy kupione bilety na
kolejkę na Kasprowy Wierch, na którą się… spóźniliśmy. Dobiegliśmy do barierek
w momencie, kiedy odjeżdżała. Humory mieliśmy raczej grobowe… Postanowiliśmy
jednak poczekać na następną (7:40) i spróbować szczęścia – a nuż może nas
wpuszczą?
Wpuścili. Głównie ze względu na chrześnice Pawła. Nerwów się
najedliśmy co nie miara, ale gdy tylko drzwi kolejki się za nami zatrzasnęły
wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Udało się!
W dniu dzisiejszym mieliśmy obraną trasę mniej więcej, to znaczy
planowo marzyło mi się zaliczyć wszystkie Czerwone Wierchy i zejść Doliną
Tomanową a potem Kościeliską. Wiedziałam jednak, że trasa ta jest dość
wymagająca (jak dla mnie i moich kolan), podchodziłam więc do tematu luźniej. W
trakcie trwania czerwonego szlaku, którym się poruszaliśmy, mogliśmy zejść w
kilku momentach, dlatego nie stresowaliśmy się zbytnio. Nie chcieliśmy powtórki
z Doliny Pięciu Stawów Polskich (o których możecie poczytać tutaj ;)). Finalnie
dotarliśmy do Kopy Kondrackiej i zeszliśmy do Doliny Małej Łąki.
Szlak wyglądał tak:
Kasprowy Wierch -> Suche Czuby -> Przełęcz pod Kopą Kondracką -> Kopa Kondracka -> Przełęcz Kondracka -> Dolina Małej Łąki -> Wielka Polana Małołącka -> Gronik.
Podgląd na mapie:
Widoki z kolejki:
Szlak wyglądał tak:
Kasprowy Wierch -> Suche Czuby -> Przełęcz pod Kopą Kondracką -> Kopa Kondracka -> Przełęcz Kondracka -> Dolina Małej Łąki -> Wielka Polana Małołącka -> Gronik.
Podgląd na mapie:
Widoki z kolejki:
Trasa była oczywiście bardziej wymagająca niż dnia poprzedniego,
ale szło się zupełnie inaczej. Tak naprawdę to był chyba pierwszy raz, kiedy
przez cały dzień W OGÓLE nie czuliśmy presji czasu. Szliśmy spokojnie, swoim
tempem kontemplując widoki, które swoją drogą były… WSPANIAŁE. Zapierające dech w piersiach. Bajeczne. No po prostu coś niesamowitego!
Zresztą co ja będę się rozwodzić, sami tylko spójrzcie na zdjęcia, mimo, że
nawet w połowie nie oddają prawdziwego uroku gór :) Wszyscy byliśmy po prostu
oszołomieni tym pięknem, które nas otaczało ZEWSZĄD.
Widok na nasz kolejny cel – Dolina Gąsienicowa z Kasprowego przez
Liliowe! Oby pogoda we wrześniu dopisała:)
Nasza trasa :)
Te brązowe kropki w dole po lewej to kozicie :) Niestety, ze względu na
wagę wzięłam ze sobą obiektyw 17-40, bez tele.
Widok na Świnicę.
Sam początek szlaku był trochę niewygodny ze względu na kamienie,
potem do Kopy Kondrackiej mieliśmy do pokonania dwie trudniejsze przeszkody
skalne (możecie je zobaczyć tutaj, mi nie udało się zrobić dobrego zdjęcia,
gdyż przy obu zrobił się zator), ale poza tym szło się bezproblemowo i można
było bez problemu upajać swoje oczy. Przy pierwszym podejściu po raz pierwszy
wyciągnęłam swoje kije i nie rozstawałam się potem z nimi już niemal przez całą
trasę. Stwierdzam, że takie kije to rewelacyjna
sprawa.
Widok na końcowe podejście na Kopę Kondracką. Nie mogę się doczekać :)
I trochę innych z Kopy Kondrackiej.
Z Kopy schodziliśmy żółtym szlakiem, najpierw w stronę Giewontu (im bliżej, tym głośniej, w Kondrackiej Przełęczy trafiliśmy na tłum ludzi a kolejkę na szczyt Giewontu widzieliśmy już z daleka). Do Kondrackiej Przełęczy schodziło się super, potem zaczęły się schody – dosłownie i w przenośni. Gdzieś w oddali majaczyła nam Wielka Polana Małołącka, Giewont rósł w oczach a my mozolnie schodziliśmy – najpierw długi fragment po bardzo stromych schodach z kamieni, potem po trochę mniej stromych ale za to cholernie śliskich – naprawdę! Niektóre aż się błyszczały, jakby były wypolerowane.;) Schodziliśmy, schodziliśmy a końca nie widać, to był zdecydowanie najgorszy moment całej wyprawy. Kiedy w końcu dotarliśmy do Wielkiej Polany Małołąckiej byłam najszczęśliwszą osobą na świecie i bardzo było mi żal osób, które szły w przeciwnym kierunku (zwłaszcza, ze zdecydowana większość co rusz miała nadzieję, że już zaraz koniec a tak zdecydowanie nie było).
Udało się! Dotarliśmy!
Tęskne spojrzenie w stronę Małołączniaka. Jeszcze Cię odwiedzę!
Z Kopy schodziliśmy żółtym szlakiem, najpierw w stronę Giewontu (im bliżej, tym głośniej, w Kondrackiej Przełęczy trafiliśmy na tłum ludzi a kolejkę na szczyt Giewontu widzieliśmy już z daleka). Do Kondrackiej Przełęczy schodziło się super, potem zaczęły się schody – dosłownie i w przenośni. Gdzieś w oddali majaczyła nam Wielka Polana Małołącka, Giewont rósł w oczach a my mozolnie schodziliśmy – najpierw długi fragment po bardzo stromych schodach z kamieni, potem po trochę mniej stromych ale za to cholernie śliskich – naprawdę! Niektóre aż się błyszczały, jakby były wypolerowane.;) Schodziliśmy, schodziliśmy a końca nie widać, to był zdecydowanie najgorszy moment całej wyprawy. Kiedy w końcu dotarliśmy do Wielkiej Polany Małołąckiej byłam najszczęśliwszą osobą na świecie i bardzo było mi żal osób, które szły w przeciwnym kierunku (zwłaszcza, ze zdecydowana większość co rusz miała nadzieję, że już zaraz koniec a tak zdecydowanie nie było).
Ten zygzak to początek zejścia do Hali Kondratowej.
Kilka spojrzeń na Giewont. Widzicie tą kolejkę?
Tu były prawdziwe tłumy, które słychać było już z daleka…
Kondracka Przełęcz.
Generalnie z tym pytaniem na szlaku „Ile jeszcze?” radzę bardzo
uważać. Idąc z Kasprowego pierwsze oznaczenie miejsca, w którym jesteście
znajdziecie dopiero w Przełęczy pod Kopą Kondracką. Idąc więc w tym kierunku w
pewnym momencie zaczęliśmy się obawiać, że rodzina P. przegapiła zejście (a my
razem z nimi). Każda napotkana osoba, która szła w przeciwnym kierunku niż my,
zapytana o to, jak daleko jeszcze odpowiadała, że kawałeczek, jeszcze tylko
trochę… Śmialiśmy się, że czujemy się jak starsza chrześniaczka P., której też
często tak odpowiadamy, jak zaczyna jej się nudzić.;)
Z takich ciekawostek powiem jeszcze, że widzieliśmy kozice –
kawałek za Kasprowym Wierchem, ale z daleka, w dole, kilka saren – w tym jedną
z bardzo bliska, na Wielkiej Polanie Małołąckiej. Jak wspomniałam wcześniej,
rodzinie P. udało się dojrzeć misia :)
Ostatnie spojrzenie w stronę Kopy Kondrackiej.
Ach, no i myślę, że warto wspomnieć, że umówieni byliśmy na telefon,
gdy dotrzemy na Polanę – pod Gronik miał podjechać po nas brat P., byśmy nie musieli
wałować po asfalcie do domku. Ponieważ P. padał telefon, powiedział, że z
mojego zadzwonimy. I teraz obczajcie to: jesteśmy już na tej polanie, ciężko
siadamy przy stolikach, ja wyjmuję telefon, by zadzwonić i widzę, że mój
telefon umrzył, wylał ekran… P.
próbuje wykonać połączenie i w tym momencie jego bateria pada. A chwilę
wcześniej odkryliśmy, wyjmując aparat już na polanie i robiąc zdjęcie, że pękł
w nim wyświetlacz… Moje nowe, canonowskie dziecko, jeszcze raty za niego płacę
:( (powód pęknięcia odkryliśmy dopiero wieczorem: P. nie wyjął z plecaka
polaroida, który leżał na dnie, ja chowałam aparat wyświetlaczem do dołu,
jednak na samej górze, przy wyjmowaniu jedzenia aparat musiał spaść na dół
plecaka uderzając o polaroida). No cóż, nigdy nie może być idealnie, prawda? ;)
Trasa z Wielkiej Polany Małołąckiej Doliną Małej Łąki ciągnęła się
w nieskończoność. A potem jeszcze te 2 kilometry asfaltem… Ale! To było niebo a
ziemia w porównaniu do tego, co przeżyliśmy w Dolinie Pięciu Stawów (tam szliśmy
potem asfaltem dobre 5 albo i więcej kilometrów w drodze powrotnej…).
Oczywiście ja, jak to ja musiałam się zjarać od kolan w dół no i bolały mnie
stopy (polecam zabierać czyste skarpetki na zmianę! Nie wiem co to za patent,
ale gdy przy zejściu stopy zaczęły boleć mnie niemiłosiernie, usiedliśmy, zdjęłam
buty, odpoczęłam, założyłam nowe skarpetki to stopy na dłuższą chwilę przestały
boleć!) a po powrocie do ośrodka od razu wskoczyłam pod prysznic, wysmarowałam się
aloesem, żeby za bardzo nie piekło i walnęłam się do łóżka, nie wychodząc z
niego dopóki nie przyszło zamówione żarcie – byłam przeszczęśliwa. Choć nie dotarliśmy
na Małołączniak, Krzesanicę i Ciemniak, które były moim tegorocznym marzeniem,
tak nie jestem rozczarowana ani trochę. Mierzyliśmy siły nad zamiary, góry nie
uciekną, a my wciąż się wprawiamy. No i mamy cel na kolejny rok, prawda?
Bliższe spojrzenie na Giewont z miejsca naszego noclegu.
Gwiazdy w górach jakby bliżej…
Tu również Giewont (jasny punkt).
Jestem zwolenniczka morza, a samo chodzenie po gorach meczy mnie na sam widok :D natomiast lubie gory zima, gdy moge w tych Tatrach pojezdzic na nartach :) ale widze, jaka Tobie to sprawia frajde. Gdyby kazdy byl taki sam, to byloby nudno.
OdpowiedzUsuńteż kocham morze :-)
Usuńale góry mają w sobie coś takiego... trzeba się natrudzić, żeby coś dostać od nich w zamian :-)
Cudowne widoki, bardzo ciekawy i wyczerpujący opis. Aż chciałoby się wspinać, wspinać, wspinać...
OdpowiedzUsuńOstatnio na nowo pokochałam góry i mam zamiar powspinać się po skandynawskich w przyszłym roku to może zacznę od naszych na rozgrzewkę ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam góry! Mają w sobie coś wspaniałego, człowiek uzmysławia sobie jak malutki jest przy potędze natury. :)
OdpowiedzUsuńoj, tak, zdecydowanie :)
UsuńTe widoki jak zwykle zachwycają. Część tej drogi chce zrobić we wrześniu, jeśli pogoda na to pozwoli. :) Dobrze wiedzieć, że trzeba się uzbroić w cierpliwość i spokojnie iść przed siebie. Dawno ni byłam na Kasprowym. :)
OdpowiedzUsuńjaką trasę planujesz:)?
UsuńSuper! Aż mi się zamarzył wypad w góry. Mam nadzieję, że w tym roku chociaż w najbliższe Beskidy jeszcze uda mi się wyruszyć.
OdpowiedzUsuńCzytajac Twoj wpis i patrzac na te piekne zdjecia, przypomnialas mi ze dawno nie bylam w gorach i najwyzszy czas je odwiedzic :)
OdpowiedzUsuńKocham góry. Wspaniałą foto-relacja. Te widoki!
OdpowiedzUsuń