Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare. 😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwyk...
Czym
są marzenia, chyba nikomu nie muszę tłumaczyć. Nie wierzę, że mógłby istnieć
człowiek, który by ich nie posiadał. Na wielu rozmowach o pracę pytano mnie
jakie są moje plany na przyszłość. Odpowiadałam banalnie, że chciałabym założyć
rodzinę, mieć kochającego męża i zdrowe dzieci, godną pracę oraz kilka kotów.
Zazwyczaj moja odpowiedź budziła zdziwienie – tak skromnie? A może jakieś podróże?
Coś szalonego? Taka reakcja sprawiała, że na mojej twarzy pojawiał się uśmiech –
bo o co w końcu mnie pytano, o plany czy marzenia?
Marzeń
mam wiele, niektóre zwariowane, inne wręcz niebezpieczne. Mam też takie, na
dźwięk których znajomi pukają się w czoło.
Tydzień
temu, w sobotę i niedzielę miało się spełnić jedno z nich – w porównaniu z
innymi mogłoby się wydawać niewielkie, choć bardzo dużo dla mnie znaczące.
zdjęcie z internetu
Intel
Extreme Master, Katowice 2015.
zdjęcie z internetu: wewnątrz Spodku
Podejrzewam,
że niewiele osób będzie wiedziało co to jest, więc już śpieszę z wyjaśnieniami –
jest to wielka impreza odbywająca się co roku w katowickim spodku. Impreza dla „gamerów”,
czyli ludzi… grających w gry. Ogólnie, dotyczy to głównie „dzieci LOL’a”, że
tak to żartobliwie ujmę, lub Starcrafta, jednak od paru lat odbywa się tam
również turniej Counter Strike Global Offensive, w którego gram. Tłumacząc
łopatologicznie: mecze graczy 5 vs 5, drużyna terrorystów, która ma za zadanie
podłożyć pakę i dopilnować by wybuchła oraz drużyna antyterrorystów, którzy
muszą pilnować, by paka nie została podłożona, a jeśli już, to ją odbić i
rozbroić. To tak w wielkim skrócie.
zdjęcie z mojej gry.
zdjęcie z internetu
Na
IEM’ie odbywa się wielki turniej, zjeżdżają się drużyny z całego świata – najlepsi
z najlepszych. Warto tu dodać iż reprezentacja Polski to niemal legendy – rok temu
zajęli pierwsze miejsce, w tym poszło troszkę gorzej, jednak i tak dla wielu są
oni mistrzami. Tym bardziej, że niektórzy z nich należą do reprezentacji od
początków tegoż e-sportu, jeszcze zza czasów starego Counter Strike 1.5 (ja
sama zaczęłam grać dopiero w 1.6, najpopularniejszą część tej gry).
zdjęcie z internetu: Virtus.Pro, wygrana w 2014.
Poza
turniejami mistrzów, odbywają się mniejsze turnieje – w tym roku np. zmierzyły się
ze sobą najlepsze drużyny dziewczęce, zwykli, szarzy gracze także mogą
spróbować swych sił. Nie brakuje również licznych stanowisk, głównie związanych
z komputerami, np. X-KOM, Intel – można kupić bardzo dobry sprzęt w niezwykle
konkurencyjnych cenach.
Uogólniając
– jest to impreza, na której każdy z fanów e-sportu obowiązkowo powinien się
zjawić choć raz.
Ja
wybierałam się twardo już rok temu, jednak w ostatniej chwili koleżanka, z
którą miałam jechać zrezygnowała. W tym roku, wraz z Moim niemalże
przysięgliśmy sobie, że się pojawimy. Na tą okazję P. nawet wziął wolne w
poniedziałek, by móc zostać w Katowicach do końca (impreza trwa od czwartku do
niedzieli). Mieliśmy także kupione bilety autobusowe na sobotę i niedzielę.
I
teraz sobie wyobraźcie. Pojechaliśmy. Do kolejki dołączyliśmy po 11. Staliśmy
ponad trzy godziny – udało nam się nawet dostać na plac przed Spodkiem!
I
teraz najlepsze – byliśmy blisko barierek – ostatniej przeszkody stojącej
pomiędzy nami a Spodkiem. Barierki otworzyły się i…
widzicie koniec kolejki? nie? wyobraźcie sobie, że to tam staliśmy na początku - hen, hen, za mostem.
…całe
bydło zza nas, jak na komendę rzuciło się do przodu a panowie pilnujący
porządku i wywalający na koniec każdego, kto się pchał nagle zniknęli.
Czekaliśmy naiwnie na ich powrót, przez co wylądowaliśmy na szarym końcu. Co
więcej – wpuszczono kilka osób i pojawił się komunikat: „Spodek pełen. Więcej
nie wpuszczamy”. Staliśmy w wielkiej masie ludzi, popychani to do przodu to do
tyłu i nie wiedzieliśmy co robić. Jeszcze przed chwilą Spodek i spełnienie
naszych marzeń były w zasięgu ręki, a teraz…
Ogólnie
w kolejce czekaliśmy ponad cztery godziny. Gdy mieliśmy pewność, że przed
półfinałem CS’a nie uda nam się wbić (a grali Polacy – Virtus.pro vs Fnatic o
wejście do finału) czym prędzej pognaliśmy na dworzec autobusowy i wróciliśmy
do Krakowa, gdzie obejrzeliśmy mecze przed komputerami.
zdjęcie z internetu: godzina 7. "wężyk" na placu przed Spodkiem.
Musicie
mi uwierzyć – po tym wydarzeniu, na samą myśl o tym, jak blisko byłam i jak to
się skończyło czułam złość przemieszaną ze smutkiem. Nie przesadzę, kiedy
napiszę, że chciało mi się płakać. Oliwy do ognia dolał fakt, iż ukochany
polski team przegrał z drużyną, której zachowanie budziło wielki niesmak.
Tak
sam zresztą, jak zachowanie osób, które przyjechały „na ostatnią chwilę” i nie
uszanowały faktu, że niektórzy czekali naprawdę długo, żeby dostać się na IEM i
tak chamsko wepchnęli się w kolejkę… Po prostu – „prawo dżungli”.
Piszę
o tym dopiero teraz, bo myśl o tym wciąż wzbudzała we mnie zbyt wiele
negatywnych emocji. Wolałam to najpierw przecierpieć, choć dalej jest mi
smutno, że moje marzenie będzie musiało czekać kolejny rok. Jednak następnym
razem, nauczeni doświadczeniem, nie pojawimy się pod Spodkiem bez biletów – i to
nie tych, wcześniejszego wstępu (wchodziło się bez kolejki, lecz ostatnia tura
poszła w niecałą minutę, ludzie kupowali po kilkadziesiąt sztuk, 50 zł/szt i
sprzedawali nawet po 250), lecz VIP’owskich.
Czy
Wam też kiedyś zdarzyło się być tak blisko zrealizowania marzenia, jednak z
powodów niezależnych od Was się nie udało?
Mam
nadzieję, że nie.
Trzymajcie
kciuki, że za rok się uda!
Pozdrawiam
Was cieplutko, Paula.
PS:
Mam nadzieję, że odświeżony wygląd bloga przypadnie Wam do gustu.
Szkoda, że nie wyszło. Na pewno w następnym roku Ci się uda :)
OdpowiedzUsuńjak będą bilety, to rejczel się uda :D
Usuńale dzięki :)
Jak czytałam to niemalże czułam ten wielki zawód, ja nie tylko miałabym łzy w oczach ale na pewno bym się poryczała i to nie raz. Współczuję :* :( Ja też jestem wielką fanką, choć ja głównie rpg, czasem dla relakcu lubię też point & click typu Syberia. Nie wiem jak Cię niestety pocieszyć. Bydło to bydło.
OdpowiedzUsuńPs. Oglądałaś może serial internetowy The Guild? Koniecznie sobie włącz jest o grupce ludzi grających prawdopodobnie w WOWa na filmwebe ma miał mega ocenę i mnie skusił. Nie zrażaj się początkowymi odcinkami, później są naprawdę genialne:
https://www.youtube.com/watch?v=grCTXGW3sxQ
Łap link do pierwszego odcinka, tylko włącz sobie w ustawieniach polskie napisy. :)
nie oglądałam, ale dzięki za linka, w oczekiwaniu na Grę o Tron będziemy mieli co oglądać z Moim.:) no cóż, emocje trochę opadły, ale niesmak pozostał. tak blisko... :P
Usuń