Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2016

#78. TATRZAŃSKI RESET - Dolina Pięciu Stawów i Rusinowa Polana

Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare.  😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwykle z

#16. KWIATY KWITNĄCEJ WIŚNI W ŻELU POD PRYSZNIC.

Cześć! Na przekór pogodzie, która ostatnio nieco zwariowała (deszcz, zawierucha, śnieg, słońce i temperatura na plusie z lodowatym wiatrem) dziś publikuję recenzję z iście wiosennymi akcentami. Zapraszam do zapoznania się z moją opinią na temat amerykańskiego żelu pod prysznic, którzy rzekomo miał pachnieć jak kwiaty kwitnącej wiśni wprost z Japonii. Czy tak było? Przekonajcie się sami. Japanese cherry blossom – żel pod prysznic o zapachu kwiatów japońskiej wiśni. Opakowanie – u mnie na duży plus, zwłaszcza, jeśli chodzi o etykietkę – kocham motywy sakury i ogólnie, wszystkiego, co Japońskie. Fajnie, że buteleczka jest przeźroczysta – raz, że nadaje jej to elegancji, dwa – widzimy ile żelu jeszcze nam zostało. Trochę ciężko chodziło otwarcie, w sensie, mocno trzeba było nacisnąć, żeby pojawiła się dziurka oraz troszkę namęczyć z wyciśnięciem, ale nie było to jakoś szczególnie uciążliwe. Konsystencja – w sam raz, lekko oleista, nie za rzadka, idealna do nak

#15. O TYM, JAK NIE POLUBIŁAM SIĘ Z ESSIE.

Dzieńdobrywieczór wszystkim! Dziś przychodzę z kolejną recenzją lakieru do paznokci – tym razem naszym bohaterem będzie essie o wdzięcznym odcieniu „big spender” (nr 288). Od razu dodam, że zakupiony został on w USA. ·          KOLOR I APLIKACJA Lakier ma ładny, fioletowo-bordowy (o tyle, o ile) kolor. Aby ładnie pokryć płytkę paznokcia potrzebujemy dwóch warstw – wtedy krycie jest zadowalające. Aplikacja nie należy do najtrudniejszych, chociaż ja osobiście wolę zupełnie inne pędzelki – ten w essie jest malutki, drobniutki. Trzeba uważać, bo sam lakier jest trochę wodnisty, ale poza tym – nie mam żadnych zastrzeżeń. ·          TRWAŁOŚĆ „Big spender" nie jest moim pierwszym lakierem essie. W swojej kolekcji mam trzy różne kolory, ponadto testowałam też trzy-cztery kolejne, które należą do mojej siostry. Z ręką na sercu muszę powiedzieć, że jakościowo essie to tragedia. W tym przypadku pierwsze odpryski pojawiły się już następnego dnia, przed południem. Nie,