Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare. 😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwyk...
Dzieńdobrywieczór
wszystkim!
Dziś
przychodzę z kolejną recenzją lakieru do paznokci – tym razem naszym bohaterem
będzie essie o wdzięcznym odcieniu „big spender” (nr 288). Od razu dodam, że
zakupiony został on w USA.
·
KOLOR I APLIKACJA
Lakier
ma ładny, fioletowo-bordowy (o tyle, o ile) kolor. Aby ładnie pokryć płytkę
paznokcia potrzebujemy dwóch warstw – wtedy krycie jest zadowalające. Aplikacja
nie należy do najtrudniejszych, chociaż ja osobiście wolę zupełnie inne
pędzelki – ten w essie jest malutki, drobniutki. Trzeba uważać, bo sam lakier
jest trochę wodnisty, ale poza tym – nie mam żadnych zastrzeżeń.
·
TRWAŁOŚĆ
„Big
spender" nie jest moim pierwszym lakierem essie. W swojej kolekcji mam
trzy różne kolory, ponadto testowałam też trzy-cztery kolejne, które należą do
mojej siostry. Z ręką na sercu muszę powiedzieć, że jakościowo essie to
tragedia. W tym przypadku pierwsze odpryski pojawiły się już następnego dnia,
przed południem. Nie, nie myłam naczyń, nie szorowałam fug – nie robiłam nic,
co mogłoby paznokciom zaszkodzić. Na ostatnią, suchą warstwę lakieru nakładam
top, który nie daje rady z lakierami essie. Nie wiem, czy to mnie trafiają się
takie wadliwe sztuki, czy firma jedzie tylko i wyłącznie na opinii – kiedy czytałam
recenzję na wizażu naprawdę zastanawiałam się, co w moim przypadku jest nie
tak, gdyż dużo jest bardzo pozytywnych. Ja z essie, właśnie ze względu na
trwałość (a właściwie jej totalny brak) nie polubiłam się ani trochę. Pominę
fakt, że lakiery do najtańszych nie należą.
Dodam
jeszcze, że jak tylko pojawiły się odpryski, to zmywałam lakier z płytki i
wszystkie warstwy nakładałam od nowa. Zawsze czekam, aż lakier wyschnie,
czasami pomagam sobie lodowatą wodą, O wiele lepiej trzymają mi się lakiery
Golden Rose, które kosztują kilkakrotnie mniej.
W
swojej kolekcji mam jeszcze „Geranium” (czerwień nr 536), „For the twill of it”
(nie podam numeru, bo zerwałam naklejkę) oraz „Madison ave-hue” (błyszczący róż
w stylu Barbie, nr 218). Na paznokciach miałam jeszcze jasny, zimny błękit i
brzoskwinię (reszty nie pamiętam). Poza tym błękitem – lakiery utrzymywały się
do 3 dni (z mniejszymi bądź większymi odpryskami).
Niestety,
to właśnie ostatni aspekt przeważył szalę – nigdy więcej essie. Być może, te
dostępne w Polsce są lepsze, jednak patrząc na to, co zostało na moich
paznokciach oraz na sklepowe ceny (ponad 30 zł) nie mam najmniejszej ochoty się
o tym przekonać. Moje buteleczki z lakierami essie trafiły do szuflady „oddać/sprzedać”,
natomiast zakupu kolejnych – nie planuję.
/wybaczcie SPAM, ale nie mam jak inaczej tego zrobić - Brzo, jeśli to czytasz, proszę, odezwij się/.
Faktycznie mnie też Essie co do trwałości nie zachwyciło.. :)
OdpowiedzUsuńUżywałam raz i wystarczy :P
OdpowiedzUsuńCo powiesz na wspólną obserwację ?- zacznij a ja się zrewanżuje
Zapraszam również do konkursu który sama organizuję na moim blogu
magicworldprincesscarmen.blogspot.com