Przejdź do głównej zawartości

#78. TATRZAŃSKI RESET - Dolina Pięciu Stawów i Rusinowa Polana

Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare.  😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwykle z

#13. ZA CO KOCHAM ŚWIĘTA?


Hoł, hoł, hoł! Witam Was serdecznie w ten po-świąteczny, acz niezbyt zimowy dzień. Mam nadzieję, że mimo pogody daliście się ponieść magii oraz urokowi ostatnich dni.
Jeśli o mnie chodzi, to tegoroczne święta po raz pierwszy w życiu spędziłam poza domem – w Łodzi, w której wiele rzeczy wygląda zupełnie inaczej niż  u mnie.


Dziś jednak chcę skupić się na tym, co najbardziej kocham w świętach. Nie zważając na nerwy, które towarzyszą przygotowaniom czy tłumom w sklepach (rok temu pracowałam w najbardziej obleganej galerii w Krakowie, więc wiem o czym mówię) – kocham ten pełen magii okres, gdy miasto zostaje przyozdobione pięknymi dekoracjami i lampkami, w radiu lecą świąteczne hity z „Last Christmas” na czele a wszystko dookoła (w teorii) opatula nieskazitelnie biały puch.


Uwielbiam Wigilię i Boże Narodzenie, ponieważ w te dwa wieczory w końcu się nie spieszymy. Gdy kończymy dopinać na ostatni guzik wszystkie przygotowania, ostatni raz mieszamy zupę i nastawiamy karpia w końcu następuje czas na złapanie oddechu, zwalniamy tempo i celebrujemy wspólnie spędzony czas.


Od zawsze kochałam święta. Jestem tradycjonalistką, osobą, dla której rodzina jest bardzo ważna, nic więc dziwnego, że jest to dla mnie takie ważne.
Uwielbiam babciny barszcz biały robiony na grzybkach, które sami zbieramy. Czy kapustę z czerwoną fasolką. Moment obdarowywania się prezentami, czy nawet samo ich kupno – jest to dla mnie coś niesamowitego.


Od kilku lat mamy tradycje, że po posiłku oraz rozpakowaniu prezentów fotografujemy się przy choince – najpierw razem, potem z poszczególnymi osobami. Wieczorem odwiedza nas „przyszywana” rodzina – przyjaciele, z którymi również robimy zdjęcia. Mam ich całe foldery – dzięki nim doskonale widać, jak się zmieniamy, kto w kolejnym roku dołącza do wspólnego świętowania, a kogo, chociażby ze względu na wyjazd, brakuje.


Takie zdjęcia zawsze wywołuję i chowam w albumie. Zaklęta w nich jest magia tych chwil.

Wiem, że wiele osób twierdzi, iż święta to wyścig szczurów na to, kto ulepi więcej pierogów czy kupi droższe prezenty. No cóż, jeśli tak ktoś traktuje ten okres, to szczerze mu współczuje. W dobie materializmu i popędu do posiadania zatracamy to, co najpiękniejsze – czas spędzony razem. Cieszę się, że mnie i moją rodzinę ten kryzys omija, choć teraźniejsze święta już w jakiś sposób różnią się od tych sprzed kilku lat. Jednak, nie uważam, że te zmiany są złe. Pomimo chęci bycia „nowoczesnym”, mam nadzieję, że wraz z rodziną zawsze będziemy mieli czas na to, by w Wigilijny i Bożonarodzeniowy wieczór usiąść przy stole, złamać się opłatkiem i obdarować radością. Wiem również, że ja na pewno będę kontynuować nasze tradycje, bo po prostu je kocham i uważam, że to coś, co spaja naszą rodzinę.


Pamiętajcie, prawdziwe święta to czas magiczny, czas cudów, czas bycia razem. Nie pozwólmy, by popęd za pracą czy pieniądzem nam go popsuły.

Wesołych Świąt!

Komentarze

Zainteresują Cię również...

#32. WROCLOVE - SKYTOWER, OGRÓD JAPOŃSKI, MIASTO.

Cześć i czołem! Przychodzę do Was z drugą częśćią fotrelacji mojego pobytu w magicznym mieście – Wrocławiu. Nie chcąc się rozdrabniać – tym razem zapraszam Was na zdjęcia ze Sky Tower, fontanny multimedialnej, Ogrodu Japońskiego i miasta. Mam nadzieję, że fotografie przypadną Wam do gustu! Pierwszym punktem na naszej liście do zwiedzania było Sky Tower. Wybraliśmy się tam także dlatego, że we Wrocławiu byliśmy przed południem, a doba hotelowa zaczynała się po czternastej. Dodatkowo, miejsce naszego noclegu było rzut beretem od Sky Tower, tak więc po niemiłej niespodziance, jaką zafundował nam taksówkarz (niezrzeszony, za 2 km policzył sobie 25 PLN), zostawiliśmy rzeczy w hotelu i ruszyliśmy na podbój wrocławskich niebios. Polecam Sky Tower każdemu, kto lubi piękne widoki czy panoramę miasta. My byliśmy zakochani w tym, co ukazało się naszym oczom. Mieliśmy także farta – pogoda tego dnia była cudowna, powietrze przejrzyste, dzięki czemu wszyst

#12. DLACZEGO WARTO MIEĆ KOTA?

Cześć i czołem! Dziś post z mojej ulubionej, kociej kategorii. Będzie on pierwszym – mam nadzieję, że się Wam spodoba. Równocześnie, już na wstępie, chcę zaznaczyć, iż nie jest on tylko mojego autorstwa – swego czasu, na grupie Koty - nasza pasja. Kochamy,dbamy, bronimy , (do której serdecznie zapraszam wszystkich – zarówno miłośników kotowatych, jak i osoby, które pragną dowiedzieć się czegoś ciekawego) również spytałam, dlaczego warto mieć kota. Chciałabym, aby te kocie tematy nie były tylko moje ale również chociaż troszeczkę osób, które mają naprawdę olbrzymią wiedzę na ich temat. Acha. Od razu zaznaczam. Kocham wszystkie zwierzęta. WSZYSTKIE. Ale jestem kociarą . Nie psiarą. Nie chomikarą. Nie miłośniczką do nieskończoności innych zwierząt. Tak więc post ten będzie dotyczył TYLKO I WYŁĄCZNIE kotów. Na fotografiach oczywiście moje kotowate. Dlaczego warto mieć kota (jakby kogoś w ogóle trzeba było przekonywać…;)): 1.       Koty uczą pokory. Nie przybiega

#51. DOLINA PIĘCIU STAWÓW PO RAZ PIERWSZY - UMIERAJĄC NA SZLAKU... ;)

Hola :) Dziś przychodzę do Was z moją pierwszą samodzielnie zaplanowaną, zeszłoroczną wyprawą w góry – 20 lipca 2017 do Doliny Pięciu Stawów . I od razu na wstępie zaznaczę, że jeszcze nigdy nie dostałam po dupie tak, jak wtedy . Generalnie Dolina Pięciu Stawów marzyła mi się już od kilku lat. Gdzieś w internecie natknęłam się na relacje z tej trasy, urzekły mnie zdjęcia i pełne zachwytu opisy. Naczytałam się, że trasa jest przyjemnie prosta, przyjemna i obfituje w boskie przeżycia wizualne. Byłam tak zaaferowana, że mało brakowało, a wybrałabym się tam pół roku wcześniej – w zimie ! O, ja głupia … Wyprawa do Doliny Pięciu Stawów zweryfikowała moją wiedzę, mój zapał i przede wszystkim – mój dystans i respekt do gór. Zaczęło się niewinnie – od ponad godzinnego krążenia w okolicy parkingów i szukania wolnego miejsca do zaparkowania, co bardzo opóźniło całą wyprawę. Potem podróż asfaltem ponad 3 km żeby dojść do Palenicy… Bilety kupiliśmy ok. 11. Abstrahując… Kolejka do prz