Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare. 😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwyk...
Ahoj :)
Dziś
przychodzę do Was z pełną harmonii, spokoju i błękitu relacją z spontanicznego
wypadu nad nasze piękne, polskie morze. Pomysł na jakiś szalony, krótki wyjazd
chodził mi po głowie od weekendu czerwcowego, kiedy to nosiło mnie
niemiłosiernie i planowo mieliśmy go spędzić albo w górach albo na wsi. Jednak
niezbyt ciekawa prognoza pogody sprawiła, że nie wyściubiliśmy nosa spoza
mieszkania. Generalnie, w góry wybieramy się już od półtora miesiąca, ale co
akurat mamy wolne, to pogoda jest do chrzanu… ;) Za to w ostatni weekend, który
trwał dla mnie aż do wtorku, udało mi się zaszaleć i odhaczyć wyjazd zarówno na wieś
(relacja niebawem) jak i nad morze właśnie.
Jak szaleć,
to szaleć… Trzeba było znaleźć tylko kompana! Choć większość najbliższych uznało mnie za nienormalną i kazano puknąć mi się w czółko, ukochana ciocia
stanęła na wysokości zadania i postanowiła zabrać się ze mną. Wyjechałyśmy w
niedzielę po 21 cudownym TLK z Krakowa, by w Gdańsku zameldować się przed 7. Pogoda z
rana nie nastrajała nas optymistycznie – kropiło i było szaro, tak więc do 9. posiedziałyśmy
sobie w maczku popijając pyszną kawusię. Potem zamówiłyśmy ubera i ruszyłyśmy
na podbój plaży w gdańskim Brzeźnie. Było cudownie, pusto, spokojnie…
Rozłożyłyśmy klamoty i korzystałyśmy z przedzierającego się spomiędzy chmur
słoneczka. W moim przypadku nie mogło też oczywiście zabraknąć kąpieli w morzu,
która jednak ze względu na nadchodzące czarne chmury nie trwała zbyt długo, ale
była zdecydowanie cudowna i orzeźwiająca!
Pogoda
psikusy robiła nam tego dnia jeszcze kilkakrotnie strasząc ciemnymi chmurami,
które na szczęście jak szybko się pojawiały – tak szybko znikały. Generalnie po
południu pięknie się rozpogodziło i stan ten utrzymywał się już niemal do końca
dnia. Nie spadła też ani kropla deszczu.
W trakcie
naszego jakże długiego pobytu nie nastawiałyśmy się na nic innego, jak tylko
podziwianie morza, plażowanie, odpoczynek, zbieranie muszelek, moczenie stóp i
spacer plażą nad sopockie molo – wszystko to udało nam się zrealizować. Nie
obyło się także bez podziwiania zachodu słońca.;) Ja oczywiście, mimo
stosowania kremów w filtrem (30!) i natychmiastowym okryciem się ręcznikiem,
gdy tylko poczułam lekkie pieczenie – musiałam zjarać się jak kurczak z rożna.
Na szczęście padło tylko na nogi od kolan w dół… Ale o tym trochę później.
Wspomnę jeszcze, że koło molo w Brzeźnie jest fajna restauracja – Gruba Ryba –
mają pyszne drinki, winko, łososia i frytki, polecam serdecznie!
To, co chcę
jeszcze napisać, zanim zanudzę Was na śmierć, to… w Gdańsku woda była obłędnie
czyściutka, natomiast Sopot to dla mnie syf, kiła i mogiła. Brzydziłam się
nawet moczyć stopy w tej wodzie :( Na szczęście nadrabiał pięknymi,
piaszczystymi plażami, także do plażowania – spoko, do pływania – never.
Z ciocią
zrobiłyśmy sobie spacerek w tę i z powrotem - łącznie ok. 12 km. Było pięknie, nastrojowo, sielsko.
Niemal puste plaże (poza okolicami sopockiego molo), błękitne niebo i kojący
szum fal działał na nas niebywale odprężająco i mimo, że nad morzem spędziłyśmy
tylko jeden szalony dzień, dał on ukojenie moim skołatanym myślom, napełnił
mnie optymizmem i wzbogacił o piękne wspomnienia.
Jedynie
powrót (23:43 z Gdańska, w Krakowie byliśmy ok. 8;20) był niezbyt ciekawy ze
względu na przepełniony przedział i niezbyt fajnych państwa, którzy nie pozwalali
otwierać okna. Tzn. pozwolili, może z trzy razy na całą minutę, gdy pociąg STAŁ.
Wiecie, w myśl zasady – kto ma pilota, ten ma władzę – rodzinka siedziała pod
oknami i się rządziła. Duchota, gorąc i osiem spoconych ciał + moje poparzone
nogi stworzyły niesamowite kombo, przez które większość drogi przestałam przy
kiblu, w którym było otwarte okno i przyjemnie wiało – z penthanolem na nogach.
W przedziale spędziłam może łącznie może z dwie godziny i zdrzemnęłam się dwa
razy – zaraz po wejściu (otworzyli okno na chwilę) i w Warszawie (też otworzyli
okno na chwilę), jednak ten gorąc nie do wytrzymania sprawił, że na poparzonych
nogach zaczęły pojawiać mi się ranki… Nie polecam.:(
Ale mimo
niezbyt pozytywnego zakończenia cały wypad uważam za udany. Było bardzo
przyjemnie, wesoło, naładowałam baterie i przestało mnie aż tak nosić ;)
Ochrzciłam też oficjalnie swój nowy obiektyw, poćwiczyłam proste kadry (bez
lecącego horyzontu) – co prawda na stałe nadusił mi się przycisk wyboru punktu
ostrości i moje kochane, canonowskie dziecko czeka serwis – ale ze zdjęć jestem
bardzo zadowolona. I już powoli planuję kolejny szalony wypad.;) Polecam każdemu
taki jednodniowy reset.
Przepiękne zdjęcia! Warto było!
OdpowiedzUsuńdziekuje :) zdecydowanie warto!
UsuńOjej jakie cudne zdjęcia! Takie szybkie spontany są najlepsze <3
OdpowiedzUsuńdziękuję:)
UsuńNawet dla tak krótkiej chwili było warto ;) Piękne zdjęcia dodatkowo :)
OdpowiedzUsuńMagiczne zdjęcia <3 Super że zdecydowałaś się na podróż nad morze, trochę relaksu zawsze się przyda :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam morze! kiedyś miałam nawet marzenie zamieszkać nad morzem, ale życiu potoczyło się tak, że wróciłam do rodzinnej miejscowości, w centrum Polski;)
OdpowiedzUsuńIle pięknych zdjęć! Szybkie wyjazdy mają w sobie wiele uroku :)
OdpowiedzUsuńKiedyś z rodzicami zrobiliśmy jednodniowy wypad do Kołobrzegu. Faktycznie, taki jednodniowy reset, zmiana otoczenia, wiele daje.
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu i ja się lubię tak zresetować, a nad morze mam całkiem blisko ;)
OdpowiedzUsuńno mi bliżej do gór, ale tam to nie ma miejsca na reset taki leniwy, głównie aktywnie spędzam tam czas :)
UsuńOjej jakie piękne zdjęcia, jestem zachwycona <3
OdpowiedzUsuńdziękuję ♥
UsuńKiedyś często takie spontaniczne wypady robiliśmy, i to właśnie nad polskie morze, nie ma piękniejszych plaż. :)
OdpowiedzUsuńWypad nad polskie morze, biorę w ciemno o każdej porze roku i dnia :-) My ostatnio byliśmy nad Bałtykiem cały tydzień. To był piękny, leniwy czas
OdpowiedzUsuńAhhhhh, marzą mi się wakacje, na początek mogą być nawet jednodniowe :)
OdpowiedzUsuńPIĘKNY SOPOT <3
OdpowiedzUsuń