Przejdź do głównej zawartości

#78. TATRZAŃSKI RESET - Dolina Pięciu Stawów i Rusinowa Polana

Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare.  😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwykle z

#55. BO W ŻYCIU PIĘKNE SĄ TYLKO CHWILE... CZYLI JEDNODNIOWY WYPAD NAD MORZE.


Ahoj :)
Dziś przychodzę do Was z pełną harmonii, spokoju i błękitu relacją z spontanicznego wypadu nad nasze piękne, polskie morze. Pomysł na jakiś szalony, krótki wyjazd chodził mi po głowie od weekendu czerwcowego, kiedy to nosiło mnie niemiłosiernie i planowo mieliśmy go spędzić albo w górach albo na wsi. Jednak niezbyt ciekawa prognoza pogody sprawiła, że nie wyściubiliśmy nosa spoza mieszkania. Generalnie, w góry wybieramy się już od półtora miesiąca, ale co akurat mamy wolne, to pogoda jest do chrzanu… ;) Za to w ostatni weekend, który trwał dla mnie aż do wtorku, udało mi się zaszaleć i odhaczyć wyjazd zarówno na wieś (relacja niebawem) jak i nad morze właśnie.
Jak szaleć, to szaleć… Trzeba było znaleźć tylko kompana! Choć większość najbliższych uznało mnie za nienormalną i kazano puknąć mi się w czółko, ukochana ciocia stanęła na wysokości zadania i postanowiła zabrać się ze mną. Wyjechałyśmy w niedzielę po 21 cudownym TLK z Krakowa, by w Gdańsku zameldować się przed 7. Pogoda z rana nie nastrajała nas optymistycznie – kropiło i było szaro, tak więc do 9. posiedziałyśmy sobie w maczku popijając pyszną kawusię. Potem zamówiłyśmy ubera i ruszyłyśmy na podbój plaży w gdańskim Brzeźnie. Było cudownie, pusto, spokojnie… Rozłożyłyśmy klamoty i korzystałyśmy z przedzierającego się spomiędzy chmur słoneczka. W moim przypadku nie mogło też oczywiście zabraknąć kąpieli w morzu, która jednak ze względu na nadchodzące czarne chmury nie trwała zbyt długo, ale była zdecydowanie cudowna i orzeźwiająca!


 
Pogoda psikusy robiła nam tego dnia jeszcze kilkakrotnie strasząc ciemnymi chmurami, które na szczęście jak szybko się pojawiały – tak szybko znikały. Generalnie po południu pięknie się rozpogodziło i stan ten utrzymywał się już niemal do końca dnia. Nie spadła też ani kropla deszczu.
W trakcie naszego jakże długiego pobytu nie nastawiałyśmy się na nic innego, jak tylko podziwianie morza, plażowanie, odpoczynek, zbieranie muszelek, moczenie stóp i spacer plażą nad sopockie molo – wszystko to udało nam się zrealizować. Nie obyło się także bez podziwiania zachodu słońca.;) Ja oczywiście, mimo stosowania kremów w filtrem (30!) i natychmiastowym okryciem się ręcznikiem, gdy tylko poczułam lekkie pieczenie – musiałam zjarać się jak kurczak z rożna. Na szczęście padło tylko na nogi od kolan w dół… Ale o tym trochę później. Wspomnę jeszcze, że koło molo w Brzeźnie jest fajna restauracja – Gruba Ryba – mają pyszne drinki, winko, łososia i frytki, polecam serdecznie!
To, co chcę jeszcze napisać, zanim zanudzę Was na śmierć, to… w Gdańsku woda była obłędnie czyściutka, natomiast Sopot to dla mnie syf, kiła i mogiła. Brzydziłam się nawet moczyć stopy w tej wodzie :( Na szczęście nadrabiał pięknymi, piaszczystymi plażami, także do plażowania – spoko, do pływania – never.

Z ciocią zrobiłyśmy sobie spacerek w tę i z powrotem - łącznie ok. 12 km. Było pięknie, nastrojowo, sielsko. Niemal puste plaże (poza okolicami sopockiego molo), błękitne niebo i kojący szum fal działał na nas niebywale odprężająco i mimo, że nad morzem spędziłyśmy tylko jeden szalony dzień, dał on ukojenie moim skołatanym myślom, napełnił mnie optymizmem i wzbogacił o piękne wspomnienia.



Jedynie powrót (23:43 z Gdańska, w Krakowie byliśmy ok. 8;20) był niezbyt ciekawy ze względu na przepełniony przedział i niezbyt fajnych państwa, którzy nie pozwalali otwierać okna. Tzn. pozwolili, może z trzy razy na całą minutę, gdy pociąg STAŁ. Wiecie, w myśl zasady – kto ma pilota, ten ma władzę – rodzinka siedziała pod oknami i się rządziła. Duchota, gorąc i osiem spoconych ciał + moje poparzone nogi stworzyły niesamowite kombo, przez które większość drogi przestałam przy kiblu, w którym było otwarte okno i przyjemnie wiało – z penthanolem na nogach. W przedziale spędziłam może łącznie może z dwie godziny i zdrzemnęłam się dwa razy – zaraz po wejściu (otworzyli okno na chwilę) i w Warszawie (też otworzyli okno na chwilę), jednak ten gorąc nie do wytrzymania sprawił, że na poparzonych nogach zaczęły pojawiać mi się ranki… Nie polecam.:(
Ale mimo niezbyt pozytywnego zakończenia cały wypad uważam za udany. Było bardzo przyjemnie, wesoło, naładowałam baterie i przestało mnie aż tak nosić ;) Ochrzciłam też oficjalnie swój nowy obiektyw, poćwiczyłam proste kadry (bez lecącego horyzontu) – co prawda na stałe nadusił mi się przycisk wyboru punktu ostrości i moje kochane, canonowskie dziecko czeka serwis – ale ze zdjęć jestem bardzo zadowolona. I już powoli planuję kolejny szalony wypad.;) Polecam każdemu taki jednodniowy reset.





































Komentarze

  1. Ojej jakie cudne zdjęcia! Takie szybkie spontany są najlepsze <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet dla tak krótkiej chwili było warto ;) Piękne zdjęcia dodatkowo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Magiczne zdjęcia <3 Super że zdecydowałaś się na podróż nad morze, trochę relaksu zawsze się przyda :)

    OdpowiedzUsuń
  4. uwielbiam morze! kiedyś miałam nawet marzenie zamieszkać nad morzem, ale życiu potoczyło się tak, że wróciłam do rodzinnej miejscowości, w centrum Polski;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ile pięknych zdjęć! Szybkie wyjazdy mają w sobie wiele uroku :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedyś z rodzicami zrobiliśmy jednodniowy wypad do Kołobrzegu. Faktycznie, taki jednodniowy reset, zmiana otoczenia, wiele daje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Od czasu do czasu i ja się lubię tak zresetować, a nad morze mam całkiem blisko ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no mi bliżej do gór, ale tam to nie ma miejsca na reset taki leniwy, głównie aktywnie spędzam tam czas :)

      Usuń
  8. Ojej jakie piękne zdjęcia, jestem zachwycona <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedyś często takie spontaniczne wypady robiliśmy, i to właśnie nad polskie morze, nie ma piękniejszych plaż. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wypad nad polskie morze, biorę w ciemno o każdej porze roku i dnia :-) My ostatnio byliśmy nad Bałtykiem cały tydzień. To był piękny, leniwy czas

    OdpowiedzUsuń
  11. Ahhhhh, marzą mi się wakacje, na początek mogą być nawet jednodniowe :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję ślicznie za pozostawienie po sobie śladu.:)

Zainteresują Cię również...

#32. WROCLOVE - SKYTOWER, OGRÓD JAPOŃSKI, MIASTO.

Cześć i czołem! Przychodzę do Was z drugą częśćią fotrelacji mojego pobytu w magicznym mieście – Wrocławiu. Nie chcąc się rozdrabniać – tym razem zapraszam Was na zdjęcia ze Sky Tower, fontanny multimedialnej, Ogrodu Japońskiego i miasta. Mam nadzieję, że fotografie przypadną Wam do gustu! Pierwszym punktem na naszej liście do zwiedzania było Sky Tower. Wybraliśmy się tam także dlatego, że we Wrocławiu byliśmy przed południem, a doba hotelowa zaczynała się po czternastej. Dodatkowo, miejsce naszego noclegu było rzut beretem od Sky Tower, tak więc po niemiłej niespodziance, jaką zafundował nam taksówkarz (niezrzeszony, za 2 km policzył sobie 25 PLN), zostawiliśmy rzeczy w hotelu i ruszyliśmy na podbój wrocławskich niebios. Polecam Sky Tower każdemu, kto lubi piękne widoki czy panoramę miasta. My byliśmy zakochani w tym, co ukazało się naszym oczom. Mieliśmy także farta – pogoda tego dnia była cudowna, powietrze przejrzyste, dzięki czemu wszyst

#12. DLACZEGO WARTO MIEĆ KOTA?

Cześć i czołem! Dziś post z mojej ulubionej, kociej kategorii. Będzie on pierwszym – mam nadzieję, że się Wam spodoba. Równocześnie, już na wstępie, chcę zaznaczyć, iż nie jest on tylko mojego autorstwa – swego czasu, na grupie Koty - nasza pasja. Kochamy,dbamy, bronimy , (do której serdecznie zapraszam wszystkich – zarówno miłośników kotowatych, jak i osoby, które pragną dowiedzieć się czegoś ciekawego) również spytałam, dlaczego warto mieć kota. Chciałabym, aby te kocie tematy nie były tylko moje ale również chociaż troszeczkę osób, które mają naprawdę olbrzymią wiedzę na ich temat. Acha. Od razu zaznaczam. Kocham wszystkie zwierzęta. WSZYSTKIE. Ale jestem kociarą . Nie psiarą. Nie chomikarą. Nie miłośniczką do nieskończoności innych zwierząt. Tak więc post ten będzie dotyczył TYLKO I WYŁĄCZNIE kotów. Na fotografiach oczywiście moje kotowate. Dlaczego warto mieć kota (jakby kogoś w ogóle trzeba było przekonywać…;)): 1.       Koty uczą pokory. Nie przybiega

#51. DOLINA PIĘCIU STAWÓW PO RAZ PIERWSZY - UMIERAJĄC NA SZLAKU... ;)

Hola :) Dziś przychodzę do Was z moją pierwszą samodzielnie zaplanowaną, zeszłoroczną wyprawą w góry – 20 lipca 2017 do Doliny Pięciu Stawów . I od razu na wstępie zaznaczę, że jeszcze nigdy nie dostałam po dupie tak, jak wtedy . Generalnie Dolina Pięciu Stawów marzyła mi się już od kilku lat. Gdzieś w internecie natknęłam się na relacje z tej trasy, urzekły mnie zdjęcia i pełne zachwytu opisy. Naczytałam się, że trasa jest przyjemnie prosta, przyjemna i obfituje w boskie przeżycia wizualne. Byłam tak zaaferowana, że mało brakowało, a wybrałabym się tam pół roku wcześniej – w zimie ! O, ja głupia … Wyprawa do Doliny Pięciu Stawów zweryfikowała moją wiedzę, mój zapał i przede wszystkim – mój dystans i respekt do gór. Zaczęło się niewinnie – od ponad godzinnego krążenia w okolicy parkingów i szukania wolnego miejsca do zaparkowania, co bardzo opóźniło całą wyprawę. Potem podróż asfaltem ponad 3 km żeby dojść do Palenicy… Bilety kupiliśmy ok. 11. Abstrahując… Kolejka do prz