Przejdź do głównej zawartości

#78. TATRZAŃSKI RESET - Dolina Pięciu Stawów i Rusinowa Polana

Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare.  😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwykle z

#57. SUGAR SCRUBS OD L'OREAL - WERSJA OCZYSZCZAJĄCA ORAZ ODŻYWCZA



 Po fenomenie, jakim okazała się maska od L’Oreal z serii „czysta glinka” z chęcią sięgnęłam po kolejne produkty tej marki. W trakcie trwania promocji w Rossmannie zdecydowałam się na zakup dwóch peelingów Sugar Scrubs – wariantu oczyszczającego oraz odżywczego. Jak już kilka razy wspominałam, miewam problemy z cerą, dlatego dość ostrożnie podchodzę do wszelakich nowości.


Peelingi ukryte są w szklanych, ciężkich słoiczkach o pojemności 50 ml. Ich skład bazuje na trzech rodzajach cukrów - białym, jasnym i brązowym raz innych składnikach: w oczyszczającym znajdziemy nasiona kiwi, olejek eteryczny z mięty oraz z trawy cytrynowej, w wersji odżywczej masło kakaowe, ziarna kakaowca i olej kokosowy. Używam ich do całej buzi - łącznie z ustami :)


Pierwszym peelingiem Sugar Scrub, po który sięgnęłam był ten oczyszczający – a to wszystko przez ten piękny, zielony kolor oraz delikatny, świeży zapach. Trochę obawiałam się, czy nie będzie on dla mnie za ostry, jednak sprawdził się super. Peeling delikatnie złuszcza, czuć w nim nasionka kiwi, ale nie podrażnia. Jest ostrzejszy niż druga posiada przeze mnie wersja, dlatego jej używam rzadziej. Po użyciu buzia staje się przyjemna w dotyku, wydaje się również bardziej elastyczna no i przede wszystkim oczyszczona. Idealnie sprawdza się w kąpieli po gorętszym dniu ponieważ przyjemnie odświeża. Po tej wersji jednak zdecydowanie potrzebuję jeszcze sięgnąć po krem.


Sugar Scrub w wersji odżywczej jest zdecydowanie delikatniejszy, chm, „chropowaty”? W sensie, w zielonej wersji peelingują głównie nasionka kiwi, tutaj rzekłabym, że całość. Dość szybko się rozpuszcza i jego użytkowanie to bardzo przyjemny masaż dla twarzy. Pachnie delikatnie, subtelnie. Nawet po spłukaniu nadal jest odczuwalny na buzi – coś jakby delikatna maseczka. Buzia po jego użyciu jest mięciutka i naprawdę fajnie nawilżona. W tym przypadku krem po użyciu nie jest potrzebny.

Peelingów używam regularnie od ponad dwóch miesięcy, dzięki czemu mogę śmiało powiedzieć, że są wydajne. Nie wystąpiła u mnie żadna reakcja alergiczna, nie pojawiły się żadne podrażnienia. Moim zdaniem te peelingi są naprawdę super i z pewnością zakupię kolejne słoiczki, gdy te się skończą. Warto jeszcze wspomnieć, że poza dwoma sprawdzonymi przeze mnie, jest jeszcze trzecia wersja – rozświetlająca z olejem z pestek winogron. Ja akurat rozświetlenia nie potrzebuję, ale z tego co udało mi się wyczytać – ten również ma bardzo fajne opinie.




No cóż, podsumowując: Sugar Scrubs zdecydowanie lądują na mojej liście kosmetyków wszechczasów. Myślę, że przebiły nawet ukochaną pastę od Ziajki. Polecam serdecznie :)






Komentarze

  1. peelingow nie testowalam ale maski sprawdzily sie swietnie

    OdpowiedzUsuń
  2. Wstyd się przyznać, ale nie stosowałam jeszcze maseczek :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję ślicznie za pozostawienie po sobie śladu.:)

Zainteresują Cię również...

#32. WROCLOVE - SKYTOWER, OGRÓD JAPOŃSKI, MIASTO.

Cześć i czołem! Przychodzę do Was z drugą częśćią fotrelacji mojego pobytu w magicznym mieście – Wrocławiu. Nie chcąc się rozdrabniać – tym razem zapraszam Was na zdjęcia ze Sky Tower, fontanny multimedialnej, Ogrodu Japońskiego i miasta. Mam nadzieję, że fotografie przypadną Wam do gustu! Pierwszym punktem na naszej liście do zwiedzania było Sky Tower. Wybraliśmy się tam także dlatego, że we Wrocławiu byliśmy przed południem, a doba hotelowa zaczynała się po czternastej. Dodatkowo, miejsce naszego noclegu było rzut beretem od Sky Tower, tak więc po niemiłej niespodziance, jaką zafundował nam taksówkarz (niezrzeszony, za 2 km policzył sobie 25 PLN), zostawiliśmy rzeczy w hotelu i ruszyliśmy na podbój wrocławskich niebios. Polecam Sky Tower każdemu, kto lubi piękne widoki czy panoramę miasta. My byliśmy zakochani w tym, co ukazało się naszym oczom. Mieliśmy także farta – pogoda tego dnia była cudowna, powietrze przejrzyste, dzięki czemu wszyst

#12. DLACZEGO WARTO MIEĆ KOTA?

Cześć i czołem! Dziś post z mojej ulubionej, kociej kategorii. Będzie on pierwszym – mam nadzieję, że się Wam spodoba. Równocześnie, już na wstępie, chcę zaznaczyć, iż nie jest on tylko mojego autorstwa – swego czasu, na grupie Koty - nasza pasja. Kochamy,dbamy, bronimy , (do której serdecznie zapraszam wszystkich – zarówno miłośników kotowatych, jak i osoby, które pragną dowiedzieć się czegoś ciekawego) również spytałam, dlaczego warto mieć kota. Chciałabym, aby te kocie tematy nie były tylko moje ale również chociaż troszeczkę osób, które mają naprawdę olbrzymią wiedzę na ich temat. Acha. Od razu zaznaczam. Kocham wszystkie zwierzęta. WSZYSTKIE. Ale jestem kociarą . Nie psiarą. Nie chomikarą. Nie miłośniczką do nieskończoności innych zwierząt. Tak więc post ten będzie dotyczył TYLKO I WYŁĄCZNIE kotów. Na fotografiach oczywiście moje kotowate. Dlaczego warto mieć kota (jakby kogoś w ogóle trzeba było przekonywać…;)): 1.       Koty uczą pokory. Nie przybiega

#51. DOLINA PIĘCIU STAWÓW PO RAZ PIERWSZY - UMIERAJĄC NA SZLAKU... ;)

Hola :) Dziś przychodzę do Was z moją pierwszą samodzielnie zaplanowaną, zeszłoroczną wyprawą w góry – 20 lipca 2017 do Doliny Pięciu Stawów . I od razu na wstępie zaznaczę, że jeszcze nigdy nie dostałam po dupie tak, jak wtedy . Generalnie Dolina Pięciu Stawów marzyła mi się już od kilku lat. Gdzieś w internecie natknęłam się na relacje z tej trasy, urzekły mnie zdjęcia i pełne zachwytu opisy. Naczytałam się, że trasa jest przyjemnie prosta, przyjemna i obfituje w boskie przeżycia wizualne. Byłam tak zaaferowana, że mało brakowało, a wybrałabym się tam pół roku wcześniej – w zimie ! O, ja głupia … Wyprawa do Doliny Pięciu Stawów zweryfikowała moją wiedzę, mój zapał i przede wszystkim – mój dystans i respekt do gór. Zaczęło się niewinnie – od ponad godzinnego krążenia w okolicy parkingów i szukania wolnego miejsca do zaparkowania, co bardzo opóźniło całą wyprawę. Potem podróż asfaltem ponad 3 km żeby dojść do Palenicy… Bilety kupiliśmy ok. 11. Abstrahując… Kolejka do prz