Przejdź do głównej zawartości

#78. TATRZAŃSKI RESET - Dolina Pięciu Stawów i Rusinowa Polana

Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare.  😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwykle z

#65. ZIMOWA WYCIECZKA NAD MORSKIE OKO



Hola :)
Choć nadal trudno mi w to uwierzyć, dziś przychodzę do Was z relacją z mojego poniedziałkowego wypadu w Tatry.


A wszystko zaczęło się od sprawdzenia prognozy pogody na rafalraczynski.com.pl. No i kiedy tylko ujrzałam to słoneczko przez cały dzień planowane na 21 stycznia, to od razu pomyślałam o jednodniowym wypadzie. Wymolestowałam P., całą rodzinę i absolutnie wszystkich znajomych w poszukiwaniu osoby, która by ze mną pojechała, ale zdało się to na nic. Wszyscy byli nieugięci – nikt nie chciał jechać. Próbowałam aż do niedzieli wieczór. Nie udało się, nie znalazłam chętnego. Ubzdurałam więc sobie, że pojadę sama, choć szczerze powiedziawszy – nie wierzyłam w to ani ja, ani najbliżsi.


Mimo wszystko, zanim poszłam spać, nastawiłam budzik na 4:20.
Biłam się z myślami nawet, kiedy zadzwonił. Jechać, czy nie jechać?

A szlag by to trafił! Wbrew temu, co myślałam, zanim dogłębniej się zastanowiłam nad tym, co robię – ubrałam się i… pojechałam! I chwała mi za to! Było naprawdę super, chociaż parę razy trzęsłam portkami – nie tylko z zimna ale i ze strachu.;)
Moim celem było Morskie Oko, w którym, choć wstyd się przyznać, jeszcze nigdy nie byłam.


Swoją drogą – Szwagropolu, kiedy na zewnątrz temperatura spada sporo poniżej zera (aż do -12), fajnie by jednak było włączyć ogrzewanie. Mniej wymarzłam na szlaku, niż w tych przeklętych autobusach – zarówno do jak i z Zakopanego. Kij wam w oko!


Tak czy siak, około 8:30 zameldowałam się na dworcu w Zakopanem. O dziwo, na busika do Palenicy Białczańskiej musiałam czekać około 30 minut. Szczerze powiedziawszy, podczas każdej mojej wizyty widziałam masę busów kursujących w tym kierunku, a dzisiaj – szok, same do Doliny Kościeliskiej.
Na początek szlaku dojechałam przed 10. Zapłaciłam 5 złociszy za wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego i ruszyłam w trasę, co by nie zamarznąć na wstępie. Przede mną trochę ponad 15 km marszu!


Szlak był bardzo dobrze przygotowany, odśnieżony, szło się po ubitym, choć momentami śliskim śniegu. W niektórych momentach trzeba było uważać, by nie wywinąć popisowego orła. Jak na  tą trasę był pustawy – co jakiś czas przestawałam widzieć kogokolwiek przed i za sobą. W schronisku nad Morskim Okiem zameldowałam się przed 13:00. Jak to ja, nie spieszyłam się, robiłam masę zdjęć i obserwowałam wszystko dookoła.







A było na co popatrzeć :)
Przez cały dzień na niebie nie pojawiła się ani jedna chmurka, słoneczko momentami ładnie grzało, choć przez większość czasu schowane było za górami. Było pięknie i rześko, widoczność sto procent. Sam szlak, choć długi, jest banalnie łatwy, wznosi się minimalnie, nie ma żadnych trudnych momentów, choć pod koniec trochę się już dłuży. Na szczęście na niemal całej długości obfituje w fantastyczne widoki (w przeciwieństwie na przykład do Doliny Chochołowskiej).





Ocho, takie jakby znajome! Nie tym razem! 



 A tutaj mindfuck. Jeden znak, jedno miejsce docelowe i dwa kierunki :D 
PS: Skrót był bardzo śliski, ale super się z niego zjeżdżało :)




Minusem a zarazem plusem Morskiego Oka jest fakt, że otoczone jest górami.
Plusem są oczywiście rewelacyjne widoki.
Minusem natomiast ryzyko lawin (na trasie znajdują się dwa miejsca wyjątkowo narażone na lawiny – okolice Wodogrzmotów Mickiewicza oraz ostatnie 2 km do schroniska – i wcale się nie dziwię, sama widziałam popękany śnieg na zboczach gór). Warto wspomnieć, że jeszcze parę dni temu szlak był zamknięty (postawiono szlabany i nikogo nie wpuszczano), ze względu na lawinową 4. To tak gdyby ktoś pytał, dlaczego na początku tekstu pisałam, że momentami trzęsłam portkami ze strachu.;)
 Drugim minusem dla mnie, jako fotografa, fakt, że nawet w słoneczny, zimowy dzień jest tam po prostu ciemno. Jeszcze się tak nie namęczyłam przy obróbce zdjęć, serio. Wszystko mega ciemne i niebieskie.















W samym schronisku było sporo osób, choć gdybym chciała, bez problemu znalazłabym wolne miejsce, aby spokojnie zjeść. Zamiast tego kupiłam tylko batona oraz w końcu dorwałam książeczkę GOT PTTK, przybiłam zarówno w niej jak i ukochanych mapkach kolejną pieczątkę i ruszyłam w drogę powrotną.





 Trochę tego śniegu nasypało!


I na miejscu. Znad Morskiego Oka możemy spojrzeć na Niższe Rysy (ten charakterystyczny cypelek po lewej) Rysy (tuż obok, akurat z tej perspektywy niczym się nie wyróżniające), Mnicha (najbardziej po prawej, nie da się go pomylić z czymkolwiek innym!), a obok, idąc w lewo m.in.: Cubrynę, Mięguszowiecki Szczyt (najwyższy na zdjęciu), Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, Żabią Przełęcz, Żabi Koń, Żabią Turnię i wiele innych :)

Zbliżenie na Mnicha, Cubrynę i Mięguszowiecki Szczyt.

O ile się nie mylę, po lewej jest Żabia Czuba, potem niemal na środku, najwyższy Żabi Szczyt Niżni a potem, te poszarpane szczyty to Grań Apostołów. 

Ruda po raz kolejny dała rade.:)

Zrezygnowałam z przespacerowania się po zamarzniętej tafli Morskiego Oka, gdyż koniecznie chciałam dotrzeć na parking o przyzwoitej porze, nie bawiło mnie również dokarmianie przez innych turystów ptaków. I w sumie na dobre mi to wyszło, bo w drodze powrotnej trafiłam na przepięknej urody rudego jegomościa. Akurat przede mną długo nikogo nie widziałam, a kawałek za mną szła para, która zatrzymała się zaraz za mną i obserwowała, jak lisek się do mnie zbliża, zaczyna niuchać a potem daje susła w śnieg i znika. Spotkanie, choć magiczne, uważam za trochę smutne – lisek podszedł zdecydowanie zbyt blisko, widać, że jest dokarmiany, co w Parku Narodowym absolutnie nie powinno mieć miejsca. Zresztą, ptaków też nie wolno dokarmiać (nie wspominając już, że chlebem…).




Zbliżenie na Mnicha, mekkę wspinaczy :)


Jeszcze raz Żabi Szczyt Niżni i Grań Apostołów.

Mięguszowiecki. 







Około 15 zameldowałam się na Palenicy Białczańskiej. Tym razem od razu udało mi się znaleźć busa, choć na parkingu spędziliśmy jeszcze kilkanaście minut kompletując załogę. Na dworcu byłam chwilę przed 17, do Krakowa ruszyłam autobusem o 17.





















Miałam za sobą ponad 15 km marszu, 30 tysięcy kroków w temperaturze około -12 stopni oraz całą masę wspaniałych widoków, które śniły mi się jeszcze w nocy.
Pierwsza, tegoroczna wyprawa w góry a przy tym pierwsza samotna wyprawa – zaliczona. Pod tym względem 2019 rozpoczął się bardzo obiecująco, mam nadzieję, że tym razem uda mi się zrobić dużo więcej kilometrów.:)














Komentarze

Zainteresują Cię również...

#32. WROCLOVE - SKYTOWER, OGRÓD JAPOŃSKI, MIASTO.

Cześć i czołem! Przychodzę do Was z drugą częśćią fotrelacji mojego pobytu w magicznym mieście – Wrocławiu. Nie chcąc się rozdrabniać – tym razem zapraszam Was na zdjęcia ze Sky Tower, fontanny multimedialnej, Ogrodu Japońskiego i miasta. Mam nadzieję, że fotografie przypadną Wam do gustu! Pierwszym punktem na naszej liście do zwiedzania było Sky Tower. Wybraliśmy się tam także dlatego, że we Wrocławiu byliśmy przed południem, a doba hotelowa zaczynała się po czternastej. Dodatkowo, miejsce naszego noclegu było rzut beretem od Sky Tower, tak więc po niemiłej niespodziance, jaką zafundował nam taksówkarz (niezrzeszony, za 2 km policzył sobie 25 PLN), zostawiliśmy rzeczy w hotelu i ruszyliśmy na podbój wrocławskich niebios. Polecam Sky Tower każdemu, kto lubi piękne widoki czy panoramę miasta. My byliśmy zakochani w tym, co ukazało się naszym oczom. Mieliśmy także farta – pogoda tego dnia była cudowna, powietrze przejrzyste, dzięki czemu wszyst

#12. DLACZEGO WARTO MIEĆ KOTA?

Cześć i czołem! Dziś post z mojej ulubionej, kociej kategorii. Będzie on pierwszym – mam nadzieję, że się Wam spodoba. Równocześnie, już na wstępie, chcę zaznaczyć, iż nie jest on tylko mojego autorstwa – swego czasu, na grupie Koty - nasza pasja. Kochamy,dbamy, bronimy , (do której serdecznie zapraszam wszystkich – zarówno miłośników kotowatych, jak i osoby, które pragną dowiedzieć się czegoś ciekawego) również spytałam, dlaczego warto mieć kota. Chciałabym, aby te kocie tematy nie były tylko moje ale również chociaż troszeczkę osób, które mają naprawdę olbrzymią wiedzę na ich temat. Acha. Od razu zaznaczam. Kocham wszystkie zwierzęta. WSZYSTKIE. Ale jestem kociarą . Nie psiarą. Nie chomikarą. Nie miłośniczką do nieskończoności innych zwierząt. Tak więc post ten będzie dotyczył TYLKO I WYŁĄCZNIE kotów. Na fotografiach oczywiście moje kotowate. Dlaczego warto mieć kota (jakby kogoś w ogóle trzeba było przekonywać…;)): 1.       Koty uczą pokory. Nie przybiega

#51. DOLINA PIĘCIU STAWÓW PO RAZ PIERWSZY - UMIERAJĄC NA SZLAKU... ;)

Hola :) Dziś przychodzę do Was z moją pierwszą samodzielnie zaplanowaną, zeszłoroczną wyprawą w góry – 20 lipca 2017 do Doliny Pięciu Stawów . I od razu na wstępie zaznaczę, że jeszcze nigdy nie dostałam po dupie tak, jak wtedy . Generalnie Dolina Pięciu Stawów marzyła mi się już od kilku lat. Gdzieś w internecie natknęłam się na relacje z tej trasy, urzekły mnie zdjęcia i pełne zachwytu opisy. Naczytałam się, że trasa jest przyjemnie prosta, przyjemna i obfituje w boskie przeżycia wizualne. Byłam tak zaaferowana, że mało brakowało, a wybrałabym się tam pół roku wcześniej – w zimie ! O, ja głupia … Wyprawa do Doliny Pięciu Stawów zweryfikowała moją wiedzę, mój zapał i przede wszystkim – mój dystans i respekt do gór. Zaczęło się niewinnie – od ponad godzinnego krążenia w okolicy parkingów i szukania wolnego miejsca do zaparkowania, co bardzo opóźniło całą wyprawę. Potem podróż asfaltem ponad 3 km żeby dojść do Palenicy… Bilety kupiliśmy ok. 11. Abstrahując… Kolejka do prz