Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare. 😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwyk...
Hola :)
Choć nadal trudno mi w to uwierzyć, dziś przychodzę do Was z
relacją z mojego poniedziałkowego wypadu w Tatry.
A wszystko zaczęło się od sprawdzenia prognozy pogody na
rafalraczynski.com.pl. No i kiedy tylko ujrzałam to słoneczko przez cały dzień
planowane na 21 stycznia, to od razu pomyślałam o jednodniowym wypadzie.
Wymolestowałam P., całą rodzinę i absolutnie wszystkich znajomych w
poszukiwaniu osoby, która by ze mną pojechała, ale zdało się to na nic. Wszyscy
byli nieugięci – nikt nie chciał jechać. Próbowałam aż do niedzieli wieczór.
Nie udało się, nie znalazłam chętnego. Ubzdurałam więc sobie, że pojadę sama,
choć szczerze powiedziawszy – nie wierzyłam w to ani ja, ani najbliżsi.
Mimo wszystko, zanim poszłam spać, nastawiłam budzik na 4:20.
Biłam się z myślami nawet, kiedy zadzwonił. Jechać, czy nie
jechać?
A szlag by to trafił! Wbrew temu, co myślałam, zanim dogłębniej
się zastanowiłam nad tym, co robię – ubrałam się i… pojechałam! I chwała mi za
to! Było naprawdę super, chociaż parę razy trzęsłam portkami – nie tylko z
zimna ale i ze strachu.;)
Moim celem
było Morskie Oko, w którym, choć wstyd się przyznać, jeszcze nigdy nie byłam.
Swoją drogą – Szwagropolu, kiedy na zewnątrz temperatura spada
sporo poniżej zera (aż do -12), fajnie by jednak było włączyć ogrzewanie. Mniej
wymarzłam na szlaku, niż w tych przeklętych autobusach – zarówno do jak i z
Zakopanego. Kij wam w oko!
Tak czy siak, około 8:30 zameldowałam się na dworcu w Zakopanem. O
dziwo, na busika do Palenicy Białczańskiej musiałam czekać około 30 minut.
Szczerze powiedziawszy, podczas każdej mojej wizyty widziałam masę busów
kursujących w tym kierunku, a dzisiaj – szok, same do Doliny Kościeliskiej.
Na początek szlaku dojechałam przed 10. Zapłaciłam 5 złociszy za
wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego i ruszyłam w trasę, co by nie zamarznąć
na wstępie. Przede mną trochę ponad 15 km marszu!
Szlak był bardzo dobrze przygotowany, odśnieżony, szło się po
ubitym, choć momentami śliskim śniegu. W niektórych momentach trzeba było uważać,
by nie wywinąć popisowego orła. Jak na tą
trasę był pustawy – co jakiś czas przestawałam widzieć kogokolwiek przed i za
sobą. W schronisku nad Morskim Okiem zameldowałam się przed 13:00. Jak to ja,
nie spieszyłam się, robiłam masę zdjęć i obserwowałam wszystko dookoła.
A było na co popatrzeć :)
Przez cały dzień na niebie nie pojawiła się ani jedna chmurka,
słoneczko momentami ładnie grzało, choć przez większość czasu schowane było za
górami. Było pięknie i rześko, widoczność sto procent. Sam szlak, choć długi,
jest banalnie łatwy, wznosi się minimalnie, nie ma żadnych trudnych momentów,
choć pod koniec trochę się już dłuży. Na szczęście na niemal całej długości
obfituje w fantastyczne widoki (w przeciwieństwie na przykład do Doliny
Chochołowskiej).
Ocho, takie jakby znajome! Nie tym razem!
A tutaj mindfuck. Jeden znak, jedno miejsce docelowe i dwa
kierunki :D
PS: Skrót był bardzo śliski, ale super się z niego zjeżdżało :)
Minusem a
zarazem plusem Morskiego Oka jest fakt, że otoczone jest górami.
Plusem są oczywiście rewelacyjne widoki.
Minusem natomiast ryzyko lawin (na trasie znajdują się dwa miejsca
wyjątkowo narażone na lawiny – okolice Wodogrzmotów Mickiewicza oraz ostatnie 2
km do schroniska – i wcale się nie dziwię, sama widziałam popękany śnieg na
zboczach gór). Warto wspomnieć, że jeszcze parę dni temu szlak był zamknięty
(postawiono szlabany i nikogo nie wpuszczano), ze względu na lawinową 4. To tak
gdyby ktoś pytał, dlaczego na początku tekstu pisałam, że momentami trzęsłam
portkami ze strachu.;)
Drugim minusem dla mnie,
jako fotografa, fakt, że nawet w
słoneczny, zimowy dzień jest tam po prostu ciemno. Jeszcze się tak nie
namęczyłam przy obróbce zdjęć, serio. Wszystko mega ciemne i niebieskie.
W samym schronisku było sporo osób, choć gdybym chciała, bez
problemu znalazłabym wolne miejsce, aby spokojnie zjeść. Zamiast tego kupiłam
tylko batona oraz w końcu dorwałam książeczkę GOT PTTK, przybiłam zarówno w
niej jak i ukochanych mapkach kolejną pieczątkę i ruszyłam w drogę powrotną.
Trochę tego śniegu nasypało!
I na miejscu. Znad Morskiego Oka możemy spojrzeć na Niższe Rysy (ten charakterystyczny cypelek po lewej) Rysy (tuż obok, akurat z tej perspektywy niczym się nie wyróżniające), Mnicha (najbardziej po prawej, nie da się go pomylić z czymkolwiek innym!), a obok, idąc w lewo m.in.: Cubrynę, Mięguszowiecki Szczyt (najwyższy na zdjęciu), Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, Żabią Przełęcz, Żabi Koń, Żabią Turnię i wiele innych :)
Zbliżenie na Mnicha, Cubrynę i Mięguszowiecki Szczyt.
O ile się nie mylę, po lewej jest Żabia Czuba, potem niemal na środku, najwyższy Żabi Szczyt Niżni a potem, te poszarpane szczyty to Grań Apostołów.
Ruda po raz kolejny dała rade.:)
Zrezygnowałam z przespacerowania się po zamarzniętej tafli
Morskiego Oka, gdyż koniecznie chciałam dotrzeć na parking o przyzwoitej porze,
nie bawiło mnie również dokarmianie przez innych turystów ptaków. I w sumie na
dobre mi to wyszło, bo w drodze powrotnej trafiłam na przepięknej urody rudego
jegomościa. Akurat przede mną długo nikogo nie widziałam, a kawałek za mną szła
para, która zatrzymała się zaraz za mną i obserwowała, jak lisek się do mnie
zbliża, zaczyna niuchać a potem daje susła w śnieg i znika. Spotkanie, choć
magiczne, uważam za trochę smutne – lisek podszedł zdecydowanie zbyt blisko, widać,
że jest dokarmiany, co w Parku Narodowym absolutnie nie powinno mieć miejsca.
Zresztą, ptaków też nie wolno dokarmiać (nie wspominając już, że chlebem…).
Zbliżenie na Mnicha, mekkę wspinaczy :)
Jeszcze raz Żabi Szczyt Niżni i Grań Apostołów.
Mięguszowiecki.
Około 15 zameldowałam się na Palenicy Białczańskiej. Tym razem od
razu udało mi się znaleźć busa, choć na parkingu spędziliśmy jeszcze
kilkanaście minut kompletując załogę. Na dworcu byłam chwilę przed 17, do
Krakowa ruszyłam autobusem o 17.
Miałam za sobą ponad 15 km marszu, 30 tysięcy kroków w
temperaturze około -12 stopni oraz całą masę wspaniałych widoków, które śniły
mi się jeszcze w nocy.
Pierwsza, tegoroczna wyprawa w góry a przy tym pierwsza samotna
wyprawa – zaliczona. Pod tym względem 2019 rozpoczął się bardzo obiecująco, mam
nadzieję, że tym razem uda mi się zrobić dużo więcej kilometrów.:)
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję ślicznie za pozostawienie po sobie śladu.:)