Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare. 😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwyk...
Hej.:)
Nasza miłość do gór rośnie wprost proporcjonalnie do ilości
naszych wypraw tam. W 2017 roku udało nam się zaliczyć Dolinę Pięciu Stawów
oraz zimową trasę Dolina Strążyska -> Czerwona Przełęcz z Sarnią Skałą ->
Dolina Białego. W tym roku już w styczniu odbyła się próba pierwszego wyjazdu z
góry, która polegała na planowanym dotarciu na Rusinową Polanę z bratem Pawła,
jego żoną i dwoma córeczkami – próba, która zakończyła się totalną klęską. Co
tu dużo mówić – wstaliśmy za późno, wyjechaliśmy jeszcze później, po 20
minutach musieliśmy się wracać po dokumenty, droga twała około pięciu godzin i
była bogata w… chm… ciekawe doświadczenia, takie jak niemal wypadnięcie z
drogi, do tego na koniec przejechaliśmy parking przy Wierchu Poroniec (mój P.
stwierdził, że to tylko puste miejsce na mapie :D).
Tym razem jednak, tj. tydzień temu, trochę lepiej się zorganizowaliśmy,
udało nam się wyjechać tylko z pół godzinnym opóźnieniem a trasa była wyjątkowo
bezproblemowa i bezkorkowa, co na Zakopiance zakrawa o cud. Jechaliśmy w
szóstkę na dwa samochody (ja, P., moja siostra z chłopakiem i dwójka znajomych)
i po drodze zahaczyliśmy jeszcze o knajpkę, gdzie napiliśmy się kawy/herbaty
(to z niej pochodzą powyższe zdjęcia). Planowaliśmy odwiedzić Rusinową Polanę i
dalej przejść na nasz pierwszy, oficjalny górski szczyt – Gęsią Szyję.
Nie uwierzycie – gdy dojechaliśmy na miejsce okazało się jednak,
że coś takiego jak parking przy Wierchu Poroniec istnieje! Co prawda nie było
na nim już miejsca (ok. 11), ale tuż przed – owszem (latem półtorej godziny
szukaliśmy miejsca żeby zaparkować i wyruszyć do Doliny Pięciu Stawów, co skończyło
się dodatkowym, 4 kilometrowym marszem po asfalcie – nie polecam).
To jedyna góra jaką udało nam się zobaczyć, haha -> zdjęcie z
samochodu z okolicy parkingu do Morskiego Oka. Zawracaliśmy na rondzie.
Po 11. ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku Rusinowej Polany.
Trasa niezwykle przyjemna, tylko na początku mamy troszkę strome i minimalnie
męczące podejście. Potem idzie się luźno, spokojnie, bez problemów. Trafiliśmy
na przepiękną, mega śnieżną zimę… Wszędzie było biało! Generalnie szlak opiewa
zazwyczaj także w piękne widoki, my niestety nie mieliśmy szczęścia – od rana
panowała gęsta mgła, która skutecznie zasłaniała nam góry. Dojście do Rusinowej
Polany zajęło nam troszkę ponad godzinę ze względu na moją pasję do
fotografowania. I tutaj dopadło nas rozczarowanie, bo także nic nie było widać –
piękna panorama Tatr była białą masą… Zobaczyliśmy także podejście na Gęsią
Szyję i… stwierdziliśmy, że to chyba jeszcze nie ten etap. Podejście prowadziło
bardzo stromo w górę, po schodkach, które możecie zobaczyć na zdjęciach szlaku
nie było ani śladu, wszystko pokrywała gruba warstwa śniegu a pod nią – lód.
Byliśmy niemal gotowi zrezygnować, jednak coś nas tknęło (czyt. moja siostra) i
jednak postanowiliśmy spróbować.
Podejście na Gęsią.;)
Zapierający dech w piersiach widok z Rusinowej Polany na Tatry.;)
No cóż, szło się ciężko, bo nie mieliśmy raków. W wielu miejscach
trasa była wyjeżdżona przez jabłuszka i narty, przez co ciężko wchodziło się w
górę. Było też męcząco, ale nie aż tak jak w Dolinie Pięciu Stawów. Powolutku,
kroczek za kroczkiem – i starając się nie myśleć o powrocie – wspinaliśmy się w
stronę Gęsiej Szyi. Generalnie trasa była rozplanowana na godzinę, nam zajęła
około dwóch. Mieliśmy sporo czasu, nie spieszyliśmy się. Co prawda, ja już na
początku zaliczyłam popisową glebę i wylądowałam (wraz z moim canonowskim
dzieckiem!!!) w śniegu, przez co nie posiadam zbyt wiele zdjęć ze szlaku, ale
bądź co bądź – mimo, że męcząco – droga nie była wybitnie ciężka. Trzeba było
tylko uważać, gdzie stawiamy stopy. Mgła nie dawała za wygraną, jednak mijający
nas pasjonaci gór uspokajali, że na szczycie raz po raz się rozwiewa ukazując
zapierające dech w piersiach widoki. Siostra z chłopakiem i kumplem, ze względu
na dużo lepszą kondycję, sporo nas wyprzedzili. My na szczyt dotarliśmy około
14. Zastaliśmy, no bo jakżeby inaczej – mgłę. Nie byliśmy zmęczeni, ale w
niektórych miejscach śnieg sięgał kolan (a woleliśmy iść momentami po świeżym
śniegu, niż tym ubitym, śliskim), więc byliśmy przemoczeni. Wcześniejszej
grupce się udało – akurat natrafili na rozrzedzenie mgły i bajeczne widoki. My
mieliśmy dwie opcje – albo poczekać na opadnięcie mgły, albo wrócić. I…
wybraliśmy tą drugą, a to wszystko dlatego, że już po chwili stania zrobiło nam
się bardzo zimno. No cóż, moje buty po raz pierwszy mnie zawiodły i kompletnie
przemokły. Zresztą, P., i mojej przyjaciółki także. Do tego czekało na nas
zejście, którego obie się bardzo bałyśmy (jesteśmy panikarami :D).
No i co tu dużo mówić… Raz – zeszłyśmy kawałek w miarę bez
problemów i zobaczyliśmy, że mgła opada… ;) Dwa – znalazłyśmy niezawodną metodę
schodzenia z Gęsiej! Droga powrotna zajęła nam może z 20 minut, bo… połowę
trasy zjechałyśmy na dupach :D!!! Już po pierwszym zjeździe tak nam się humorki
poprawiły a lęk gdzieś zniknął, że sporą część trasy pokonałyśmy także na
nogach, no ale jak robiło się stromo, a ścieżki były wytarte – nie mogłyśmy
sobie odmówić tej przyjemności zjeżdżania z zabójczą prędkością. I co tu dużo
mówić – było bosko, choć potem bardzo mokro.:)
Na Rusinowej oczywiście ponownie powitała nas mgła – zrobiliśmy jeszcze
parę fotek i ok. 15 ruszyliśmy w drogę powrotną. Wpadliśmy jeszcze na
rozgrzewające zupki do knajpki i wpakowaliśmy się do samochodów, by wrócić do
Krakowa. I gdyby nie przemoczone buty, powrót byłby naprawdę super, choć ja nie
narzekam – usnęłam po paru minutach jazdy.;) Tym razem złapał nas korek, ale
nie był tak straszny, jak w styczniu.
Odważni zdobywcy na tle panoramy Tatr.
Jeśli chodzi o wyprawę na Rusinową Polanę, polecam ją każdemu –
także rodzicom z dziećmi. Jest prosta, przyjemna i przy normalnej pogodzie
obfituje w bajeczne widoki. Gęsia Szyja nie jest trasą trudną, niebezpieczną,
latem prowadzą do niej schodki, jednak potrafi zmęczyć.
Czy żałujemy, że nie załapaliśmy się na widoki? Nie. Widoki to
coś, co zawsze można nadrobić – już mamy rozplanowaną trasę na sierpień:
Rusinowa Polana -> Gęsia Szyja -> Hala Gąsienicowa -> Kuźnice.
Najważniejsza była dobra zabawa, świadomość wyjścia z naszej strefy komfortu,
podjęte ryzyko oraz walka z własnymi lękami (droga powrotna z Gęsiej). To było
coś, co wynagrodziło nam wszystkie trudy i brak widoków.:)
PS: Ciekawostka – po powrocie z góry na grupie Tatromaniaków
zobaczyłam piękne zdjęcie z Gęsiej Szyi. Okazało się, że minęliśmy się na
szlaku z jego autorem i faktycznie, gdy schodziliśmy mgła opadła ukazując magię
Tatr.
Ale piękne miejsce! Zimą pewnie 200% do uroku dostaje dodatkowo ;)
OdpowiedzUsuńZimowa sceneria ma w sobie coś niezwykłego, uwielbiam ją. :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, oglądam zachwycona.
OdpowiedzUsuńMyślę, że dla tej mistycznej tajemnicy wędrówki pośród mroźnego, zimowego klimatu, warto się potrudzić , aby z czasem zakochać się w takich wyprawach (jak wspomniałaś). A potem rozkoszować się kolejnym momentem podczas picia kawy, albo gorącej czekolady w ciepłym schronieniu :)
OdpowiedzUsuńwow, bardzo fajnie napisane :) zgadzam się :)
UsuńFajna relacja, a zdjecia przypominaja mi widoki z ostatniego wyjazdu na narty! Pieknie!
OdpowiedzUsuńGóry zimą to całkiem inny klimat. Śnieg robi niesamowity klimat bajkowy. Nie chodziłam po gôrach zimą.
OdpowiedzUsuńSuper fotorelacja, a taka kawka i czekolada w górach muszą smakować niesamowicie!
OdpowiedzUsuńIt's going to be end of mine day, however before ending I
OdpowiedzUsuńam reading this fantastic paragraph to improve my experience.
ty.;)
UsuńJakie piękne sa góry zwłaszcza o tej zimowej porze roku, piękne zdjęcia i naprawdę urokliwie ale ja mimo to czekam na wiosnę :)
OdpowiedzUsuńZimą na razie tylko Sudety zaliczone. Żona bardzo chwali sobie Tatry zimą, ale teraz z naszym dwulatkiem górskie wycieczki zaczniemy na pewno od wiosny albo lata i pewnie zaczniemy od czegoś mniejszego. Może Kotlina Kłodzka. Pagórki w zasięgu krótkich dziecięcych nóżek.
OdpowiedzUsuńGóry o każdej porze roku są piękne, a mam wrażenie, że nawet gdzies tam, ukryte dają satysfakcje z samego wchodzenia na nie. Z resztą te przykryte śniegiem ścieżki wyglądają pięknie. Chyba muszę zaplanować wyjazd w góry w tym roku, bo już tak dawno nie chodziłam po Tatrach.
OdpowiedzUsuńPiękne, mroźne zdjęcia ;) u nas takiej zimy niestety nie było
OdpowiedzUsuń