Przejdź do głównej zawartości

#78. TATRZAŃSKI RESET - Dolina Pięciu Stawów i Rusinowa Polana

Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare.  😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwykle z

#44. LUTOWA WYPRAWA NA RUSINOWĄ POLANĘ I GĘSIĄ SZYJĘ.




Hej.:)
Nasza miłość do gór rośnie wprost proporcjonalnie do ilości naszych wypraw tam. W 2017 roku udało nam się zaliczyć Dolinę Pięciu Stawów oraz zimową trasę Dolina Strążyska -> Czerwona Przełęcz z Sarnią Skałą -> Dolina Białego. W tym roku już w styczniu odbyła się próba pierwszego wyjazdu z góry, która polegała na planowanym dotarciu na Rusinową Polanę z bratem Pawła, jego żoną i dwoma córeczkami – próba, która zakończyła się totalną klęską. Co tu dużo mówić – wstaliśmy za późno, wyjechaliśmy jeszcze później, po 20 minutach musieliśmy się wracać po dokumenty, droga twała około pięciu godzin i była bogata w… chm… ciekawe doświadczenia, takie jak niemal wypadnięcie z drogi, do tego na koniec przejechaliśmy parking przy Wierchu Poroniec (mój P. stwierdził, że to tylko puste miejsce na mapie :D). 




Tym razem jednak, tj. tydzień temu, trochę lepiej się zorganizowaliśmy, udało nam się wyjechać tylko z pół godzinnym opóźnieniem a trasa była wyjątkowo bezproblemowa i bezkorkowa, co na Zakopiance zakrawa o cud. Jechaliśmy w szóstkę na dwa samochody (ja, P., moja siostra z chłopakiem i dwójka znajomych) i po drodze zahaczyliśmy jeszcze o knajpkę, gdzie napiliśmy się kawy/herbaty (to z niej pochodzą powyższe zdjęcia). Planowaliśmy odwiedzić Rusinową Polanę i dalej przejść na nasz pierwszy, oficjalny górski szczyt – Gęsią Szyję.




Nie uwierzycie – gdy dojechaliśmy na miejsce okazało się jednak, że coś takiego jak parking przy Wierchu Poroniec istnieje! Co prawda nie było na nim już miejsca (ok. 11), ale tuż przed – owszem (latem półtorej godziny szukaliśmy miejsca żeby zaparkować i wyruszyć do Doliny Pięciu Stawów, co skończyło się dodatkowym, 4 kilometrowym marszem po asfalcie – nie polecam). 

To jedyna góra jaką udało nam się zobaczyć, haha -> zdjęcie z samochodu z okolicy parkingu do Morskiego Oka. Zawracaliśmy na rondzie.














Po 11. ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku Rusinowej Polany. Trasa niezwykle przyjemna, tylko na początku mamy troszkę strome i minimalnie męczące podejście. Potem idzie się luźno, spokojnie, bez problemów. Trafiliśmy na przepiękną, mega śnieżną zimę… Wszędzie było biało! Generalnie szlak opiewa zazwyczaj także w piękne widoki, my niestety nie mieliśmy szczęścia – od rana panowała gęsta mgła, która skutecznie zasłaniała nam góry. Dojście do Rusinowej Polany zajęło nam troszkę ponad godzinę ze względu na moją pasję do fotografowania. I tutaj dopadło nas rozczarowanie, bo także nic nie było widać – piękna panorama Tatr była białą masą… Zobaczyliśmy także podejście na Gęsią Szyję i… stwierdziliśmy, że to chyba jeszcze nie ten etap. Podejście prowadziło bardzo stromo w górę, po schodkach, które możecie zobaczyć na zdjęciach szlaku nie było ani śladu, wszystko pokrywała gruba warstwa śniegu a pod nią – lód. Byliśmy niemal gotowi zrezygnować, jednak coś nas tknęło (czyt. moja siostra) i jednak postanowiliśmy spróbować.

 Podejście na Gęsią.;) 

Zapierający dech w piersiach widok z Rusinowej Polany na Tatry.;)


No cóż, szło się ciężko, bo nie mieliśmy raków. W wielu miejscach trasa była wyjeżdżona przez jabłuszka i narty, przez co ciężko wchodziło się w górę. Było też męcząco, ale nie aż tak jak w Dolinie Pięciu Stawów. Powolutku, kroczek za kroczkiem – i starając się nie myśleć o powrocie – wspinaliśmy się w stronę Gęsiej Szyi. Generalnie trasa była rozplanowana na godzinę, nam zajęła około dwóch. Mieliśmy sporo czasu, nie spieszyliśmy się. Co prawda, ja już na początku zaliczyłam popisową glebę i wylądowałam (wraz z moim canonowskim dzieckiem!!!) w śniegu, przez co nie posiadam zbyt wiele zdjęć ze szlaku, ale bądź co bądź – mimo, że męcząco – droga nie była wybitnie ciężka. Trzeba było tylko uważać, gdzie stawiamy stopy. Mgła nie dawała za wygraną, jednak mijający nas pasjonaci gór uspokajali, że na szczycie raz po raz się rozwiewa ukazując zapierające dech w piersiach widoki. Siostra z chłopakiem i kumplem, ze względu na dużo lepszą kondycję, sporo nas wyprzedzili. My na szczyt dotarliśmy około 14. Zastaliśmy, no bo jakżeby inaczej – mgłę. Nie byliśmy zmęczeni, ale w niektórych miejscach śnieg sięgał kolan (a woleliśmy iść momentami po świeżym śniegu, niż tym ubitym, śliskim), więc byliśmy przemoczeni. Wcześniejszej grupce się udało – akurat natrafili na rozrzedzenie mgły i bajeczne widoki. My mieliśmy dwie opcje – albo poczekać na opadnięcie mgły, albo wrócić. I… wybraliśmy tą drugą, a to wszystko dlatego, że już po chwili stania zrobiło nam się bardzo zimno. No cóż, moje buty po raz pierwszy mnie zawiodły i kompletnie przemokły. Zresztą, P., i mojej przyjaciółki także. Do tego czekało na nas zejście, którego obie się bardzo bałyśmy (jesteśmy panikarami :D).





No i co tu dużo mówić… Raz – zeszłyśmy kawałek w miarę bez problemów i zobaczyliśmy, że mgła opada… ;) Dwa – znalazłyśmy niezawodną metodę schodzenia z Gęsiej! Droga powrotna zajęła nam może z 20 minut, bo… połowę trasy zjechałyśmy na dupach :D!!! Już po pierwszym zjeździe tak nam się humorki poprawiły a lęk gdzieś zniknął, że sporą część trasy pokonałyśmy także na nogach, no ale jak robiło się stromo, a ścieżki były wytarte – nie mogłyśmy sobie odmówić tej przyjemności zjeżdżania z zabójczą prędkością. I co tu dużo mówić – było bosko, choć potem bardzo mokro.:)

Na Rusinowej oczywiście ponownie powitała nas mgła – zrobiliśmy jeszcze parę fotek i ok. 15 ruszyliśmy w drogę powrotną. Wpadliśmy jeszcze na rozgrzewające zupki do knajpki i wpakowaliśmy się do samochodów, by wrócić do Krakowa. I gdyby nie przemoczone buty, powrót byłby naprawdę super, choć ja nie narzekam – usnęłam po paru minutach jazdy.;) Tym razem złapał nas korek, ale nie był tak straszny, jak w styczniu.


 Odważni zdobywcy na tle panoramy Tatr.


Jeśli chodzi o wyprawę na Rusinową Polanę, polecam ją każdemu – także rodzicom z dziećmi. Jest prosta, przyjemna i przy normalnej pogodzie obfituje w bajeczne widoki. Gęsia Szyja nie jest trasą trudną, niebezpieczną, latem prowadzą do niej schodki, jednak potrafi zmęczyć.

Czy żałujemy, że nie załapaliśmy się na widoki? Nie. Widoki to coś, co zawsze można nadrobić – już mamy rozplanowaną trasę na sierpień: Rusinowa Polana -> Gęsia Szyja -> Hala Gąsienicowa -> Kuźnice. Najważniejsza była dobra zabawa, świadomość wyjścia z naszej strefy komfortu, podjęte ryzyko oraz walka z własnymi lękami (droga powrotna z Gęsiej). To było coś, co wynagrodziło nam wszystkie trudy i brak widoków.:)  


PS: Ciekawostka – po powrocie z góry na grupie Tatromaniaków zobaczyłam piękne zdjęcie z Gęsiej Szyi. Okazało się, że minęliśmy się na szlaku z jego autorem i faktycznie, gdy schodziliśmy mgła opadła ukazując magię Tatr.



Komentarze

  1. Ale piękne miejsce! Zimą pewnie 200% do uroku dostaje dodatkowo ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zimowa sceneria ma w sobie coś niezwykłego, uwielbiam ją. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne zdjęcia, oglądam zachwycona.

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że dla tej mistycznej tajemnicy wędrówki pośród mroźnego, zimowego klimatu, warto się potrudzić , aby z czasem zakochać się w takich wyprawach (jak wspomniałaś). A potem rozkoszować się kolejnym momentem podczas picia kawy, albo gorącej czekolady w ciepłym schronieniu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wow, bardzo fajnie napisane :) zgadzam się :)

      Usuń
  5. Fajna relacja, a zdjecia przypominaja mi widoki z ostatniego wyjazdu na narty! Pieknie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Góry zimą to całkiem inny klimat. Śnieg robi niesamowity klimat bajkowy. Nie chodziłam po gôrach zimą.

    OdpowiedzUsuń
  7. Super fotorelacja, a taka kawka i czekolada w górach muszą smakować niesamowicie!

    OdpowiedzUsuń
  8. It's going to be end of mine day, however before ending I
    am reading this fantastic paragraph to improve my experience.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jakie piękne sa góry zwłaszcza o tej zimowej porze roku, piękne zdjęcia i naprawdę urokliwie ale ja mimo to czekam na wiosnę :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zimą na razie tylko Sudety zaliczone. Żona bardzo chwali sobie Tatry zimą, ale teraz z naszym dwulatkiem górskie wycieczki zaczniemy na pewno od wiosny albo lata i pewnie zaczniemy od czegoś mniejszego. Może Kotlina Kłodzka. Pagórki w zasięgu krótkich dziecięcych nóżek.

    OdpowiedzUsuń
  11. Góry o każdej porze roku są piękne, a mam wrażenie, że nawet gdzies tam, ukryte dają satysfakcje z samego wchodzenia na nie. Z resztą te przykryte śniegiem ścieżki wyglądają pięknie. Chyba muszę zaplanować wyjazd w góry w tym roku, bo już tak dawno nie chodziłam po Tatrach.

    OdpowiedzUsuń
  12. Piękne, mroźne zdjęcia ;) u nas takiej zimy niestety nie było

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję ślicznie za pozostawienie po sobie śladu.:)

Zainteresują Cię również...

#32. WROCLOVE - SKYTOWER, OGRÓD JAPOŃSKI, MIASTO.

Cześć i czołem! Przychodzę do Was z drugą częśćią fotrelacji mojego pobytu w magicznym mieście – Wrocławiu. Nie chcąc się rozdrabniać – tym razem zapraszam Was na zdjęcia ze Sky Tower, fontanny multimedialnej, Ogrodu Japońskiego i miasta. Mam nadzieję, że fotografie przypadną Wam do gustu! Pierwszym punktem na naszej liście do zwiedzania było Sky Tower. Wybraliśmy się tam także dlatego, że we Wrocławiu byliśmy przed południem, a doba hotelowa zaczynała się po czternastej. Dodatkowo, miejsce naszego noclegu było rzut beretem od Sky Tower, tak więc po niemiłej niespodziance, jaką zafundował nam taksówkarz (niezrzeszony, za 2 km policzył sobie 25 PLN), zostawiliśmy rzeczy w hotelu i ruszyliśmy na podbój wrocławskich niebios. Polecam Sky Tower każdemu, kto lubi piękne widoki czy panoramę miasta. My byliśmy zakochani w tym, co ukazało się naszym oczom. Mieliśmy także farta – pogoda tego dnia była cudowna, powietrze przejrzyste, dzięki czemu wszyst

#12. DLACZEGO WARTO MIEĆ KOTA?

Cześć i czołem! Dziś post z mojej ulubionej, kociej kategorii. Będzie on pierwszym – mam nadzieję, że się Wam spodoba. Równocześnie, już na wstępie, chcę zaznaczyć, iż nie jest on tylko mojego autorstwa – swego czasu, na grupie Koty - nasza pasja. Kochamy,dbamy, bronimy , (do której serdecznie zapraszam wszystkich – zarówno miłośników kotowatych, jak i osoby, które pragną dowiedzieć się czegoś ciekawego) również spytałam, dlaczego warto mieć kota. Chciałabym, aby te kocie tematy nie były tylko moje ale również chociaż troszeczkę osób, które mają naprawdę olbrzymią wiedzę na ich temat. Acha. Od razu zaznaczam. Kocham wszystkie zwierzęta. WSZYSTKIE. Ale jestem kociarą . Nie psiarą. Nie chomikarą. Nie miłośniczką do nieskończoności innych zwierząt. Tak więc post ten będzie dotyczył TYLKO I WYŁĄCZNIE kotów. Na fotografiach oczywiście moje kotowate. Dlaczego warto mieć kota (jakby kogoś w ogóle trzeba było przekonywać…;)): 1.       Koty uczą pokory. Nie przybiega

#51. DOLINA PIĘCIU STAWÓW PO RAZ PIERWSZY - UMIERAJĄC NA SZLAKU... ;)

Hola :) Dziś przychodzę do Was z moją pierwszą samodzielnie zaplanowaną, zeszłoroczną wyprawą w góry – 20 lipca 2017 do Doliny Pięciu Stawów . I od razu na wstępie zaznaczę, że jeszcze nigdy nie dostałam po dupie tak, jak wtedy . Generalnie Dolina Pięciu Stawów marzyła mi się już od kilku lat. Gdzieś w internecie natknęłam się na relacje z tej trasy, urzekły mnie zdjęcia i pełne zachwytu opisy. Naczytałam się, że trasa jest przyjemnie prosta, przyjemna i obfituje w boskie przeżycia wizualne. Byłam tak zaaferowana, że mało brakowało, a wybrałabym się tam pół roku wcześniej – w zimie ! O, ja głupia … Wyprawa do Doliny Pięciu Stawów zweryfikowała moją wiedzę, mój zapał i przede wszystkim – mój dystans i respekt do gór. Zaczęło się niewinnie – od ponad godzinnego krążenia w okolicy parkingów i szukania wolnego miejsca do zaparkowania, co bardzo opóźniło całą wyprawę. Potem podróż asfaltem ponad 3 km żeby dojść do Palenicy… Bilety kupiliśmy ok. 11. Abstrahując… Kolejka do prz