Przejdź do głównej zawartości

#78. TATRZAŃSKI RESET - Dolina Pięciu Stawów i Rusinowa Polana

Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare.  😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwykle z

#70. HOLA MALLORCA! CZĘŚĆ 2 - PORT DE POLLENCA



Hola!
Dziś zapraszam Was na relację oraz opis drogi do Port de Pollenca z naszego urokliwego Cala Sant Vincent, które dzieli około pięć kilometrów pieszego szlaku. My wybraliśmy się na niego 21 maja około godziny 14 bądź 15. Pogoda była w sam raz – akurat pojawiły się na niebie chmury tworząc tarczę ochronną przed piekącym słońcem, szło się więc bardzo przyjemnie – zwłaszcza mając na uwadze fakt, że dzień wcześniej potężnie zjarało nam plecy, karki i ręce.











Wracając do przebiegu trasy – początkowo idziemy asfaltem mijając nieliczne samochody, cyklistów, których na wyspie nie brakuje oraz turystów. Droga pnie się lekkimi serpentynami w górę, z każdą minutą widoki są coraz piękniejsze – w zasięgu wzroku mamy śliczną, piaszczystą plażę w zatoce z lazurową wodą, klify oraz góry. Podczas naszej wędrówki w zatoce cumował nieduży jacht – jego biel bardzo fajnie komponowała się z kolorystyką otoczenia. Po dłuższej chwili i zyskaniu wysokości woda znika z naszego pola widzenia, pojawia się zieleń oraz góry. Asfalt zmienia się w żwir, dochodzimy też do zabawnego ronda – okrągłej przestrzeni wysypanej żwirem z drzewem i krzakiem na środku, z którego odchodziło kilka ścieżek – według równie śmiesznego co rondo znaku – namalowanego sprayem na ziemi – jedna z nich prowadzi do Portu – jednak jak się później zorientowaliśmy prowadziły do niego dwie, które łączyły się po dosłownie kilku minutach marszu. Idąc żwirową nawierzchnią mamy coraz lepszy widok na okoliczne góry oraz roślinność. Droga prowadzi raczej prosto aż dochodzimy do jej zdecydowanego zwężenia. To właśnie tu zaczyna się zabawa – gubimy wcześniej zyskaną wysokość schodząc szlakiem w stylu górskim głównie po kamieniach wśród bujnej roślinności majorkańskiej. Zejście nie jest trudne, choć ja musiałam oczywiście trochę się na nim namęczyć ze względu na założone sandały, których owszem – podeszwa trzymała się skał rewelacyjnie, natomiast moja stopa podeszwy już nie bardzo. Wyślizgiwała się cholernie, przez co czułam się niepewnie i na tym odcinku straciliśmy około 40 minut, choć w adidasach zapewne zajął by nam (mi!) nie więcej niż może 15. Początkowo idziemy ładnie w dół, by po czasie szlak zaczął łagodnieć i robić się prosty. Możemy z niego podziwiać okoliczne góry oraz panoramę pojawiającego się na horyzoncie miasteczka – Port de Pollenca, które jest naszym celem.















Gdy wychodzimy z iście dżunglowej ścieżki na utartą z drobniutkiego żwiru drogę po lewej stronie mamy widok na góry, a bliżej pola z makami, kaktusami, palmami i innymi kwiatami a po prawej pojawiają się pierwsze domostwa. Z tego miejsca do Portu mamy około 10 minut spokojnego marszu. Od razu decydujemy się na powrót autobusem, do którego mamy ponad dwie i pół godziny (był wcześniejszy, jednak chcieliśmy spokojnie pospacerować).




Uliczki Port de Pollenca są urokliwe i od razu przywodzą na myśl nadmorskie miasteczko. Nie brakuje sklepów z pamiątkami, rzeczami wykonywanymi ręcznie, sklepów (nie widziałam żadnej znanej mi marki), licznych kafejek czy ekskluzywnie wyglądających restauracji. Z ciekawostek – w miasteczku znajduje się Burger King oraz kawiarnia z ukochanymi przeze mnie lodami Ben&Jerry – polecam Wam serdecznie mój ulubiony smak, niedostępny w Polsce a skosztowany po raz pierwszy na Minorce – Karmel Sutra Store. Lody tej firmy możecie kupić klasycznie – w pudełeczku, bądź na porcje do rożka. Mniam!!!








Port sam w sobie robi wrażenie. Z jednej strony góry, z drugiej liczne mola przy których cumują tysiące motorówek, jachtów, łodzi, turkusowa woda. Z daleka wyglądało to jak jedna wielka plątanina, z bliska zaś – wow. Nie brakuje również cudownych, piaszczystych plaż czy parasoli z leżakami. Jest też dużo gwarniej niż w naszej miejscowości, spaceruje się jednak spokojnie a szum fal cudownie koi zmysły. Mimo otaczających nas ludzi jest sielsko, przyjemnie, wieje delikatny wietrzyk, z knajpek wydobywają się oszałamiające zapachy, dookoła rozkładają się straganiki z rękodziełem – uroczą ceramiką, ślicznymi mydełkami, piórnikami itp. Handel nie jest tu nachalny, idealnie wpasowuje się w klimat miasteczka. Śmiejemy się, że po „rent a bike”, „rent a motorbike” i „rent a car” w Port de Pollenca czas na wyższy level – „rent a boat”.




Port de Pollenca robi na nas sympatyczne wrażenie. Plaże są prawdziwie piaszczyste, woda w większości czysta (tylko przy jednej niewielkiej plaży widzieliśmy naniesione przez wodę glony), nie brakuje miejsc do zabaw dla dzieci, wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Jedyne w czym się nie zorientowaliśmy, to w cenach – sprawdziłam tylko ile kosztowała ładna, słomiana torebka (50 ojro) i piękny, duży łapacz snów (44 ojro). Nie nastawialiśmy się jednak ani na jedzenie ani na zakup pamiątek – zanim doszliśmy do portu, minęliśmy duży supermarket gdzie za mniej niż 3 ojro P. kupił dwie małe butelki wody oraz puszkę Monstera (w sklepiku obok naszego hotelu ta sama woda kosztuje ok. 80 centów). Jedyne co mogę Wam jeszcze napisać, to za zestaw w burger kingu z kanapką niedostępną u nas, dolewką, frytkami - łódkami, sosem i – uwaga – okularami gratis P. dał niecałe 11 ojro.






Zdecydowaliśmy się wrócić do Cala Sant Vincent autobusem. Google Maps bardzo szybko zlokalizowało nam przystanek autobusowy a same rozkłady są tak prosto rozpisane, że naprawdę bezproblemowo jest ogarnąć sobie transport. Ba, na pętli była nawet mapka z opisanymi wszystkimi czterema miejscami dla autobusów. Za taką przejrzystość naprawdę duży plus. Bilety kosztowały nas kolejne 3 ojro/2 os. a sama podróż trwała 10 minut. Co muszę jeszcze napisać – autobusy, a właściwie autokary, na Majorce są bardzo komfortowe, nijak się to ma z naszą komunikacją miejską (którą w Krakowie uważam za naprawdę przyzwoitą). Przystanek autobusowy w naszej miejscowości jest tuż obok naszej plaży, a więc i minutkę drogi od hotelu. Podczas naszej wycieczki zrobiliśmy około 16 tysięcy kroków, milion zdjęć i filmików, wróciliśmy zaś idealnie na kolację. Pierwsza miejscowość na naszej liście do zobaczenia odhaczona i bardzo na plus. Choć nie wiem, czy chcielibyśmy tu wynająć hotel, gdyż ponad wszystko cenimy sobie ciszę i spokój – uważam, że naprawdę warto wybrać się do portu, pochodzić wąskimi uliczkami i nacieszyć oczy pięknymi widokami. Naszym następnym celem jest Pollenca.:) A na dziś to już wszystko.




Komentarze

Zainteresują Cię również...

#32. WROCLOVE - SKYTOWER, OGRÓD JAPOŃSKI, MIASTO.

Cześć i czołem! Przychodzę do Was z drugą częśćią fotrelacji mojego pobytu w magicznym mieście – Wrocławiu. Nie chcąc się rozdrabniać – tym razem zapraszam Was na zdjęcia ze Sky Tower, fontanny multimedialnej, Ogrodu Japońskiego i miasta. Mam nadzieję, że fotografie przypadną Wam do gustu! Pierwszym punktem na naszej liście do zwiedzania było Sky Tower. Wybraliśmy się tam także dlatego, że we Wrocławiu byliśmy przed południem, a doba hotelowa zaczynała się po czternastej. Dodatkowo, miejsce naszego noclegu było rzut beretem od Sky Tower, tak więc po niemiłej niespodziance, jaką zafundował nam taksówkarz (niezrzeszony, za 2 km policzył sobie 25 PLN), zostawiliśmy rzeczy w hotelu i ruszyliśmy na podbój wrocławskich niebios. Polecam Sky Tower każdemu, kto lubi piękne widoki czy panoramę miasta. My byliśmy zakochani w tym, co ukazało się naszym oczom. Mieliśmy także farta – pogoda tego dnia była cudowna, powietrze przejrzyste, dzięki czemu wszyst

#12. DLACZEGO WARTO MIEĆ KOTA?

Cześć i czołem! Dziś post z mojej ulubionej, kociej kategorii. Będzie on pierwszym – mam nadzieję, że się Wam spodoba. Równocześnie, już na wstępie, chcę zaznaczyć, iż nie jest on tylko mojego autorstwa – swego czasu, na grupie Koty - nasza pasja. Kochamy,dbamy, bronimy , (do której serdecznie zapraszam wszystkich – zarówno miłośników kotowatych, jak i osoby, które pragną dowiedzieć się czegoś ciekawego) również spytałam, dlaczego warto mieć kota. Chciałabym, aby te kocie tematy nie były tylko moje ale również chociaż troszeczkę osób, które mają naprawdę olbrzymią wiedzę na ich temat. Acha. Od razu zaznaczam. Kocham wszystkie zwierzęta. WSZYSTKIE. Ale jestem kociarą . Nie psiarą. Nie chomikarą. Nie miłośniczką do nieskończoności innych zwierząt. Tak więc post ten będzie dotyczył TYLKO I WYŁĄCZNIE kotów. Na fotografiach oczywiście moje kotowate. Dlaczego warto mieć kota (jakby kogoś w ogóle trzeba było przekonywać…;)): 1.       Koty uczą pokory. Nie przybiega

#51. DOLINA PIĘCIU STAWÓW PO RAZ PIERWSZY - UMIERAJĄC NA SZLAKU... ;)

Hola :) Dziś przychodzę do Was z moją pierwszą samodzielnie zaplanowaną, zeszłoroczną wyprawą w góry – 20 lipca 2017 do Doliny Pięciu Stawów . I od razu na wstępie zaznaczę, że jeszcze nigdy nie dostałam po dupie tak, jak wtedy . Generalnie Dolina Pięciu Stawów marzyła mi się już od kilku lat. Gdzieś w internecie natknęłam się na relacje z tej trasy, urzekły mnie zdjęcia i pełne zachwytu opisy. Naczytałam się, że trasa jest przyjemnie prosta, przyjemna i obfituje w boskie przeżycia wizualne. Byłam tak zaaferowana, że mało brakowało, a wybrałabym się tam pół roku wcześniej – w zimie ! O, ja głupia … Wyprawa do Doliny Pięciu Stawów zweryfikowała moją wiedzę, mój zapał i przede wszystkim – mój dystans i respekt do gór. Zaczęło się niewinnie – od ponad godzinnego krążenia w okolicy parkingów i szukania wolnego miejsca do zaparkowania, co bardzo opóźniło całą wyprawę. Potem podróż asfaltem ponad 3 km żeby dojść do Palenicy… Bilety kupiliśmy ok. 11. Abstrahując… Kolejka do prz