Przejdź do głównej zawartości

#78. TATRZAŃSKI RESET - Dolina Pięciu Stawów i Rusinowa Polana

Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare.  😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwykle z

#71. DOLINA PIĘCIU STAWÓW DWA LATA PÓŹNIEJ


Hola!
Dzisiejszym tekstem odchodzimy chwilowo od tematyki Majorki, a to wszystko za sprawą wczorajszego wypadu w góry.
I, tutaj UWAGA, UWAGA! Wypadu nie gdzie indziej niż na Rusinową Polanę i Gęsią Szyję :D
Nie no, oczywiście żartuję, tym razem nie odwiedziliśmy Rusinowej a… po prawie dwóch latach postanowiliśmy odwiedzić…
DOLINĘ PIĘCIU STAWÓW!


Teraz czas na fanfary, albowiem tym razem było zupełnie inaczej!
A jeśli ktoś nie wie, o co chodzi, to odsyłam go TUTAJ.









Tym razem wstaliśmy o 4 a po niespełna godzinie byliśmy już w drodze. Na Palenicę wjechaliśmy od strony słowackiej, gdyż tak nas pokierował GPS. Niestety, przez całą drogę Tatry były ukryte za ciemną warstwą chmur – z drogi wyglądało to niesamowicie – jakbyśmy znajdowali się przed końcem świata, a dalej była tylko przestrzeń.













Na Palenicy Białczańskiej zameldowaliśmy się wpół do ósmej, wybuliliśmy 30 złociszy za miejsce, szybka wizyta w toitoiu, Pawele kupił sobie jeszcze frytki w budce i ahoj przygodo – nadchodzimy!
Szliśmy dokładnie tak, jak dwa lata temu: czerwonym szlakiem po ceprostradzie do Wodogrzmotów Mickiewicza, odbicie na szlak zielony, dojście do Wodospadu Siklawa, wyjście do Piątki, Schronisko, potem zejście czarnym, zielonym i czerwonym. Cały przebieg trasy znajdziecie poniżej.


Tym razem przygotowałam się lepiej. Wszystko zaczęło się od informacji o fajnej pogody w sobotę. Wszystkie prognozy mówiły o niewielkim deszczu do 6, a później lekkim bądź średnim zachmurzeniu. Temperatura też miała być przyzwoita, dlatego postanowiliśmy wykorzystać okazję (a także fakt, że chwilowo mamy samochód) i wybrać się w góry. Stwierdziłam też, że to dobry pomysł aby odczarować albo Dolinę Gąsienicową przez Gęsią (do poczytania TUTAJ) albo Dolinę Pięciu Stawów. Ponieważ w pierwszej opcji zaczynalibyśmy na Wierchu Poroniec a kończyli w Kuźnicach, co generowało problem z odbiorem samochodu – decyzja padła na Piątkę.



















Cykałam się, nie powiem – nie chciałam powtórki sprzed dwóch lat. Mimo, że byłam bardziej obyta z górami, miałam kije, lepszy plecak i jakiekolwiek pojęcie odnośnie tego, co mnie czeka (co akurat nie było prawdą, ale o tym później). Nie przemawiał do mnie również fakt, że ostatnim razem udało mi się dotrzeć (nieważne jak, ważne, że w ogóle, haha), to i tak miałam stracha.












No cóż. Pierwszy szok pojawił się przy odejściu z czerwonego na zielony – czeka nas tam dość męczące podejście, które dwa lata temu dało mi ostro w kość, a tutaj… szok i niedowierzanie, że to takie krótkie i nieproblematyczne. Serio. Później trasa była równie przyjemna – parę razy w górę, parę razy w dół, po żwirze, kamyczkach, w kilku miejscach trochę mokro, ale bez przesady. Serio, szliśmy tempem równym z tym na tablicach informacyjnych, mimo robienia zdjęć, także naprawdę przyzwoicie. Parę razy lekko zwalniałam, ale nie było tragedii, nie umierałam w ogóle. W kość dawała tylko trochę pogoda, było nieznośnie ciepło a na niebie było dosłownie kilka chmurek, więc w odsłoniętych od drzew momentach szliśmy w pełnym słońcu.














Zwolniliśmy i to całkiem sporo dopiero za rozwidleniem szlaków, gdzie można było wybrać podejście szlakiem czarnym do schroniska, bądź przez wodospad Siklawa pod stawy. Jak wcześniej wspomniałam – i tym razem wybraliśmy wyjście obok Siklawy a zejście z drugiej strony.












I tu nastąpiło ciekawe zjawisko, albowiem z okolic Siklawy pamiętałam tylko fragment, gdzie zastała nas akcja ratunkowa z Sokołem w roli głównej – delikatne podejście po skale z użyciem rąk i oto oczom mym ukazywał się Wielki Staw Polski. A tymczasem tego podejścia było całkiem sporo i całkiem dało nam w kość. Rąk używaliśmy zdecydowanie więcej niż raz. Był też mały fragment z dość gładką skałą, gdzie musiałam zatrzymać się na jakąś minutę, bo nie miałam gdzie postawić stopy i powoli zaczęłam wpadać w lekką panikę. Panie z góry nawet chciały mi pomóc, no ale na co mi to, jak nie miałam podparcia dla nóg. Na szczęście szybko się ogarnęłam i znalazłam drogę. Potem było już bez takich akcji, ale, no cóż, męcząco.











Dochodzę tu do wniosku, że mój mózg wypracował sobie naprawdę niezłą linię samoobrony, spychając w niepamięć wszystkie traumatyczne przeżycia. Naprawdę z tego szlaku pamiętałam głównie to początkowe podejście, które mnie zabiło oraz fakt, że potem też było ciężko i długo, dużo podejść i zejść, ale nie tak, chm, eksponowanych jak to w okolicy Siklawy. Ba, tych fragmentów niedaleko wodospadu jak i pod nim w ogóle nie pamiętałam, widząc podejście na mapie także się wcześniej dziwiłam :D Ot, taka ciekawostka.
















Tak czy siak, ten fragment był męczący i nasze tempo spadło – koniec końców do Stawów dotarliśmy po około 3 godzinach. Ale generalnie było bardzo w porządku, byłam zmęczona, ale w dalszym ciągu nie umierałam.;) Wokół stawów pochodziliśmy sporo czasu, potem weszliśmy na pomidorową i schabowego do schroniska. Ludzi dookoła było sporo, kolejka do damskiego kibelka sięgała końca schodów, ale wokół stołów było sporo wolnego miejsca a kolejka do zamawiania była niewielka. Chociaż dwa lata temu ciocia narzekała na pomidorową, ja stwierdzam, że tym razem była ona prawie tak dobra jak w Murowańcu.;) Wypiliśmy też po lemoniadzie a Paweł dodatkowo zjadł szarlotkę (miała być na pół, ale cynamon zniweczył mi plany ochłonięcia jej). Chwilę jeszcze posiedzieliśmy pod schroniskiem, pocykałam jeszcze trochę fot i ruszyliśmy w drogę powrotna. Początek czarnego szlaku był dla mnie odrobinkę problematyczny, ze względu na chore kolana i wysokie kamienie, ale spokojnie dawałam sobie radę, i tym razem tempo mieliśmy książkowe. Dalej schodziliśmy także bez większych problemów, choć przy kolejnych schodach czy większych kamieniach zaczęły odzywać się moje kolana no i boleć stopy. Końcówka zielonego szlaku w tą stronę dała mi bardziej w kość a 30 minut asfaltem to już zakrawała o drogę przez mękę ze względu na bolące stopy, ale i tak w dalszym ciągu było naprawdę przyzwoicie, zarówno jeśli chodzi o czas jak i samopoczucie. W samochodzie zameldowaliśmy się około 17 i ruszyliśmy w drogę powrotną, tym razem przez Bukowinę Tatrzańską.
Jeśli chodzi o sam szlak, to było pięknie. Pogoda nam dopisała tak bardzo, że dziś, poza delikatnymi zakwasami w łydkach, męczą mnie spalone ramiona.:) Drogę umilała nam piękna roślinność – liczne kwiaty, paprocie, idealny widok na pobliskie góry, huk wodospadu no i stawy. Ach, stawy. Zachwycające. Piękne. Turkusowe. Tuż u podnóża gór, gdzie zieleń kosodrzewiny przeplatał się z bielą śniegu i stalową szarość skał. Przepiękny spektakl przyrody. Zapierał dech w piersiach. Kocham te widoki, ten stan, kiedy mimo zmęczenia czujesz tą radość i błogość, mimo tłumu dookoła – ciszę i spokój ducha. Uśmiechasz się jak ten debil, choć pot płynie ci strumyczkiem po czole a słońce pali skórę, ty cieszysz michę niczym upośledzony. Naprawdę, na chust ludziom narkotyki, jak są góry. Ich potęga i majestat. Dwa lata temu dały mi nauczkę. W kwietniu po raz drugi utarły mi nosa. Wyciągnęłam wnioski. Mogłam tu wrócić w podobnych okolicznościach, ale jednak trochę inna. A przede wszystkim – duma ze swojego progresu.
















Następnym razem na celowniku mam powtórzyć szlak z kwietnia – Gąsienicowa z Wiechu Poroniec, przez Gęsią. Oraz bardzo bym chciała odwiedzić jeszcze Morskie Oko latem. Mam nadzieję, że w lipcu mi się uda. A w sierpniu – Bieszczady po raz pierwszy. Cel na ten rok – 100 km na szlakach – sam się nie spełni.:)



Komentarze

Zainteresują Cię również...

#32. WROCLOVE - SKYTOWER, OGRÓD JAPOŃSKI, MIASTO.

Cześć i czołem! Przychodzę do Was z drugą częśćią fotrelacji mojego pobytu w magicznym mieście – Wrocławiu. Nie chcąc się rozdrabniać – tym razem zapraszam Was na zdjęcia ze Sky Tower, fontanny multimedialnej, Ogrodu Japońskiego i miasta. Mam nadzieję, że fotografie przypadną Wam do gustu! Pierwszym punktem na naszej liście do zwiedzania było Sky Tower. Wybraliśmy się tam także dlatego, że we Wrocławiu byliśmy przed południem, a doba hotelowa zaczynała się po czternastej. Dodatkowo, miejsce naszego noclegu było rzut beretem od Sky Tower, tak więc po niemiłej niespodziance, jaką zafundował nam taksówkarz (niezrzeszony, za 2 km policzył sobie 25 PLN), zostawiliśmy rzeczy w hotelu i ruszyliśmy na podbój wrocławskich niebios. Polecam Sky Tower każdemu, kto lubi piękne widoki czy panoramę miasta. My byliśmy zakochani w tym, co ukazało się naszym oczom. Mieliśmy także farta – pogoda tego dnia była cudowna, powietrze przejrzyste, dzięki czemu wszyst

#12. DLACZEGO WARTO MIEĆ KOTA?

Cześć i czołem! Dziś post z mojej ulubionej, kociej kategorii. Będzie on pierwszym – mam nadzieję, że się Wam spodoba. Równocześnie, już na wstępie, chcę zaznaczyć, iż nie jest on tylko mojego autorstwa – swego czasu, na grupie Koty - nasza pasja. Kochamy,dbamy, bronimy , (do której serdecznie zapraszam wszystkich – zarówno miłośników kotowatych, jak i osoby, które pragną dowiedzieć się czegoś ciekawego) również spytałam, dlaczego warto mieć kota. Chciałabym, aby te kocie tematy nie były tylko moje ale również chociaż troszeczkę osób, które mają naprawdę olbrzymią wiedzę na ich temat. Acha. Od razu zaznaczam. Kocham wszystkie zwierzęta. WSZYSTKIE. Ale jestem kociarą . Nie psiarą. Nie chomikarą. Nie miłośniczką do nieskończoności innych zwierząt. Tak więc post ten będzie dotyczył TYLKO I WYŁĄCZNIE kotów. Na fotografiach oczywiście moje kotowate. Dlaczego warto mieć kota (jakby kogoś w ogóle trzeba było przekonywać…;)): 1.       Koty uczą pokory. Nie przybiega

#51. DOLINA PIĘCIU STAWÓW PO RAZ PIERWSZY - UMIERAJĄC NA SZLAKU... ;)

Hola :) Dziś przychodzę do Was z moją pierwszą samodzielnie zaplanowaną, zeszłoroczną wyprawą w góry – 20 lipca 2017 do Doliny Pięciu Stawów . I od razu na wstępie zaznaczę, że jeszcze nigdy nie dostałam po dupie tak, jak wtedy . Generalnie Dolina Pięciu Stawów marzyła mi się już od kilku lat. Gdzieś w internecie natknęłam się na relacje z tej trasy, urzekły mnie zdjęcia i pełne zachwytu opisy. Naczytałam się, że trasa jest przyjemnie prosta, przyjemna i obfituje w boskie przeżycia wizualne. Byłam tak zaaferowana, że mało brakowało, a wybrałabym się tam pół roku wcześniej – w zimie ! O, ja głupia … Wyprawa do Doliny Pięciu Stawów zweryfikowała moją wiedzę, mój zapał i przede wszystkim – mój dystans i respekt do gór. Zaczęło się niewinnie – od ponad godzinnego krążenia w okolicy parkingów i szukania wolnego miejsca do zaparkowania, co bardzo opóźniło całą wyprawę. Potem podróż asfaltem ponad 3 km żeby dojść do Palenicy… Bilety kupiliśmy ok. 11. Abstrahując… Kolejka do prz