Przejdź do głównej zawartości

#78. TATRZAŃSKI RESET - Dolina Pięciu Stawów i Rusinowa Polana

Nie ma lepszego miejsca na reset niż Tatry. Kiedy w październiku zeszłego roku miałam już wszystkiego serdecznie dość i byłam bardzo, bardzo przebodźcowana, nie pozostało mi nic innego, jak wybrać urlop, spakować plecak i ruszyć na podbój Podhala. Częściowo, po raz pierwszy, także solo. To miał być czas na podładowanie baterii i stuprocentowy selfcare.  😊 Będzie też parę polecajek jedzeniowych oraz noclegowych. Ruszyliśmy z Krakowa z samego rana i o 8 zameldowaliśmy się na parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdzie w trójkę – tj. ja, P. oraz nasz kumpel Kingu, ruszyliśmy czerwonym szlakiem do Wodogrzmotów Mickiewicza, by przy nich odbić na szlak zielony, dobrze znaną nam trasą w kierunku Pięciu Stawów Polskich (o których dwukrotnie pisałam już TU i TU ). Pogoda była wspaniała – raz słońce, raz chmury, na niebie odbywał się prawdziwy spektakl. Sama wędrówka minęła spokojnie, leniwie i bez większych problemów, jedynie na górze nas mocno wywiało i było chłodno. Widoki jednak, jak zwykle z

#51. DOLINA PIĘCIU STAWÓW PO RAZ PIERWSZY - UMIERAJĄC NA SZLAKU... ;)


Hola :)
Dziś przychodzę do Was z moją pierwszą samodzielnie zaplanowaną, zeszłoroczną wyprawą w góry – 20 lipca 2017 do Doliny Pięciu Stawów.
I od razu na wstępie zaznaczę, że jeszcze nigdy nie dostałam po dupie tak, jak wtedy.
Generalnie Dolina Pięciu Stawów marzyła mi się już od kilku lat. Gdzieś w internecie natknęłam się na relacje z tej trasy, urzekły mnie zdjęcia i pełne zachwytu opisy. Naczytałam się, że trasa jest przyjemnie prosta, przyjemna i obfituje w boskie przeżycia wizualne. Byłam tak zaaferowana, że mało brakowało, a wybrałabym się tam pół roku wcześniej – w zimie! O, ja głupia… Wyprawa do Doliny Pięciu Stawów zweryfikowała moją wiedzę, mój zapał i przede wszystkim – mój dystans i respekt do gór.
Zaczęło się niewinnie – od ponad godzinnego krążenia w okolicy parkingów i szukania wolnego miejsca do zaparkowania, co bardzo opóźniło całą wyprawę. Potem podróż asfaltem ponad 3 km żeby dojść do Palenicy… Bilety kupiliśmy ok. 11.
Abstrahując… Kolejka do przejazdu końmi była gigantyczna… Byliśmy w szoku, że komuś chce się tyle czekać, skoro przez ten czas przejdzie przynajmniej połowę trasy do Morskiego Oka… I te wozy, pełne dorosłych ludzi… Po 6-8 osób po jednej stronie… Dodając do tego niemiłosierny upał… Wstyd. Po prostu wstyd.
Wracając do tematu… Jak możecie zobaczyć na mapce – odbijaliśmy z czerwonego szlaku przy Wodogrzmotach Mickiewicza, szliśmy zielonym szlakiem aż do Wielkiego Stawu zahaczając o Siklawe, następnie kawałek niebieskim z odpoczynkiem w Schronisku (ogórkowa i szarlotka były pyszne, ciocia narzekała na pomidorową, panom smakowało mięcho) i z powrotem: skrót czarnym szlakiem i dołączenie do zielonego a na końcu – czerwonego. Trzeba dodać do tego ok. 3 km w jedną stronę po asfalcie, bo tak daleko musieliśmy zaparkować.

Trasa: Palenica Białczańska – Palenica Białczańska | mapa-turystyczna.pl
Sprawdzając wcześniej mapki, śmiałam się sama do siebie. Byłam takim ignorantem. Bo co to dla mnie ok. 15 km i 800 m przewyższeń. 800 metrów?! To ma być wyzwanie? Bitch, please
No cóż. Umierałam już po podejściu na zielony szlak. Umierałam straszliwie. To był też moment zwątpienia całej ekipy – bo skoro samo podejście (strome, kamienne schody zabójcze dla moich kolan) tak nami (phi, mną!) pomiata, to co będzie dalej? Panowie próbowali mnie namówić na rezygnację z marzeń, ale ja się zaparłam.
DOTRĘ I KONIEC.
































Świstowa Czuba po raz pierwszy… Wtedy zastanawialiśmy się, kaj Ci ludzie idą? Dziś już wiem, że to trasa z Piątki do MOK’a.




TOPR w akcji tuż nad naszymi głowami. Ci dwaj panowie na zdjęciu to P. i squ.

Bajeczna Siklawa. 


No i dotarłam. Co prawda umierałam jeszcze miliard razy, jęczałam, dyszałam, stękałam, chlałam wodę jak na ostrym kacu, przeklinałam się w myślach co dwie minuty. Ale wytrwale, bądź koszmarnie mozolnie, tarmosiłam się w górę. Przy Siklawie mieliśmy prawdziwy kryzys – po prawej urwisko do wody, nad nami śmigłowiec ratujący obcą dziewczynę, wiatr jak sto pięćdziesiąt, ja i 40-kilogramowa ciocia skulona za kamieniem, bo miotało nią koszmarnie. Panowie byli wyżej, tuż pod śmigłowcem, nie mieli jak do nas zejść i asekurować leciutką ciocię. To chyba był jedyny moment, kiedy cieszyłam się ze swojej wagi w trakcie tej wyprawy… Potem jeszcze delikatna wspinaczka, z którą przestraszona ciocia bała się zmierzyć, ale udało się.
Mieliśmy dość (ja trasy, a panowie mnie). Naprawdę.
Ale… zaraz naszym oczom ukazał się Wielki Staw. Przerażenie, żal, zmęczenie – zniknęło. To było tak piękne… Co prawda nie mieliśmy zbyt wiele czasu by nacieszyć swe oczęta – przez moje zdychanie w jedną stronę szliśmy ponad 5 godzin. Dramat. Ale… Stojąc tam… Patrząc na to… Byłam najszczęśliwsza na świecie. I – dumna…
Bo mimo wszystko – udało się… Dotarłam…!!!!!
Godzina i słońce sunące po niebie bezczelnie nas poganiały – było po 17, a tu trzeba jeszcze wrócić… Zjedliśmy, naładowaliśmy baterie i z wielkim jęknięciem (moim) ruszyliśmy w drogę powrotną, tym razem czarnym szlakiem na początek. Tutaj warto wspomnieć, że jak ciocia przykleiła się do P., tak przez cały czarny szlak nie puściła go ani na minutę. Dość miała przygód nad przepaściami. Ja za to schodziłam. Powoli. Ale już w miarę równym tempem. Miałam ban na zdjęcia, ale trochę udało mi się jeszcze popstrykać. Czas nas gonił, chcieliśmy zdążyć przed zmrokiem. Byliśmy padnięci – upalna pogoda dawała się we znaki cały dzień, moje wleczenie się (panowie mieli dużo lepszą kondycję) też. Bolały stopy. Kolana. Opalone ramiona. Plecy od plecaka, szyja od aparatu. Ale nic nie było tak straszne w powrocie (poza łączeniem zielonego i czerwonego szlaku – te schody są koszmarne!!!) jak wałowanie potem czerwonym szlakiem po asfalcie a potem jeszcze te parę km do samochodu… Ja nie wiem jak udało mi się do niego dotrzeć… Ta nadzieja, która malowała się na mojej twarzy jak tylko zauważałam jakiekolwiek samochody zaparkowane na poboczu, to rozczarowanie i niemal płacz z wycieńczenia. Oto, co się dzieje, jak ignorujesz góry, wierzysz ślepo w śliczne zdjęcia, nie myślisz samodzielnie i nie masz odniesienia… Drogi powrotnej do Krakowa nie pamiętam. Jak wsiadłam do samochodu, tak usnęłam i obudziłam się pod blokiem.




















A chodzić nie mogłam przez ponad tydzień.
Kolana mi popuchły.
Paweł powiedział, że nigdy więcej nie jedzie ze mną w góry :P
A squ tym bardziej.;D
Ja też zrezygnowałam z wypraw na pół roku. No ale to jest jak narkotyk – jak się już zacznie, to nie można przestać… W tym roku czeka mnie jeszcze kilka wypraw, w tym dwie naprawdę spore, gdy będziemy nocować w Zakopanem. A na przyszły rok wytyczyłam sobie piękną trasę. Tylko tym razem mam zamiar ważyć przynajmniej kilkadziesiąt kilo mniej. I mieć lepszą kondycję.
I żebyśmy zrozumieli się dobrze – na przebytej przez nas trasie nie ma żadnych trudności, łańcuchów, klamer, wspinania się (poza małym elementem przy wodospadzie). Nie jest on generalnie ciężki, choć chociaż średniej kondycji wymaga. Dla mnie, śmierdzącego grubasa – posiada kilka cięższych podejść. Ale dla innych, których waga mieści się w normie – no cóż...
Tego gorącego, lipcowego dnia góry dały mi porządnie w dupę. Dały mi nauczkę. Ale wyciągnęłam z niej wnioski. Nauczyłam się czytać mapy, planować trasy, pytać, doszukiwać się i przestać ślepo wierzyć w każdą opinię, każde zdjęcie i paplanie na grupach tatromaniaków, jakie coś jest easy peasy, przyjemne itp. Bo ja niestety, raz, że mam problem z wagą, dwa – mam bardzo chore kolana i coś, co dla kogoś jest bułką z masłem dla mnie może być nie do pokonania.
Planując obecne trasy porównuję je do tej przebytej w lipcu zeszłego roku. Nie przeraża mnie obecnie większa liczna przewyższeń, jeśli są one na przykład na dłuższym dystansie, bądź nie tak skoncentrowane jak tam. Mierzę czyny przez zamiary. Jak wspomniałam wcześniej, na wakacje mam zaplanowane dwie poważniejsze trasy, ale z możliwością wcześniejszego zawrócenia (nawet kilkoma możliwościami skrócenia ich) w razie potrzeby. A z Doliną Pięciu Stawów mam zamiar zmierzyć się za rok. Z rozszerzoną jej wersją.
BTW., czy wiecie, że pierwotnie planowaliśmy trasę do Doliny Pięciu Stawów a potem przejść przez Świstową Czubę do Morskiego Oka? :D No, bo przecież na internecie wyglądało to na taką łatwą trasę…. ;)



Tak, dokładnie, pierwotny plan zakładał jeszcze, że właśnie TĘDY przejdziemy jeszcze do Morskiego Oka! Mwhahahaha!

Ciocia uczepiona P.:) 

















Komentarze

  1. Niesamowite miejsce. Muszę tam wrócić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Góry to nie moje klimaty :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Także kilka lat temu byłem, ale nie mam tak pięknych zdjęć!

    OdpowiedzUsuń
  4. Góry są magiczne i piękne. To niezwykle krainy cieszące oko, ale też i wymagające szacunku i respektu przede wszystkim. Nie zawsze jest w nich łatwo nawet w miejscach, które pozornie takimi mogą się wydawać. Dotarcie do celu zawsze cieszy, ale droga do niego bywa różna. Doświadczylismy tego zwłaszcza w Himalajach. Pozdrawiam serdecznie z Wietnamu. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajna wycieczka i zdjęcia pierwsza klasa :) Tatry zimą są równie piękne, a mniej turystów na szlakach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zimą również byliśmy, na Rusinowej, Gęsiej, Strążyska, Białego i Sarniej:)

      Usuń
  6. Jej jak dawno temu tam byłam... Dolina Pięciu Stawów jest tak piękna, że warto pocierpieć. Ja na szczęście w górę daję radę, ale zaraz przy schodzeniu kolana mi siadają. Tym samym wystrzegam się już niestety górskich tras. Wyjątkiem są wulkany. Twoje piękne zdjęcia sprawiły, że zatęskniłam za Tatrami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja mam chore kolana i niekiedy bywa bardzo ciężko, ale zbyt bardzo się zadurzyłam w tych zapierających pierś widokach, by odpuścić :) ba, chyba w końcu znalazłam też odpowiednią motywację, by schudnąć ♥ w przyszłym roku mam zamiar zdobyć swój pierwszy szczyt :)

      Usuń
  7. Uwielbiam góry jest w nich wolność i siła, której każdy z nas pragnie 😊

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam góry jest w nich wolność i siła, której każdy z nas pragnie ��

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję ślicznie za pozostawienie po sobie śladu.:)

Zainteresują Cię również...

#32. WROCLOVE - SKYTOWER, OGRÓD JAPOŃSKI, MIASTO.

Cześć i czołem! Przychodzę do Was z drugą częśćią fotrelacji mojego pobytu w magicznym mieście – Wrocławiu. Nie chcąc się rozdrabniać – tym razem zapraszam Was na zdjęcia ze Sky Tower, fontanny multimedialnej, Ogrodu Japońskiego i miasta. Mam nadzieję, że fotografie przypadną Wam do gustu! Pierwszym punktem na naszej liście do zwiedzania było Sky Tower. Wybraliśmy się tam także dlatego, że we Wrocławiu byliśmy przed południem, a doba hotelowa zaczynała się po czternastej. Dodatkowo, miejsce naszego noclegu było rzut beretem od Sky Tower, tak więc po niemiłej niespodziance, jaką zafundował nam taksówkarz (niezrzeszony, za 2 km policzył sobie 25 PLN), zostawiliśmy rzeczy w hotelu i ruszyliśmy na podbój wrocławskich niebios. Polecam Sky Tower każdemu, kto lubi piękne widoki czy panoramę miasta. My byliśmy zakochani w tym, co ukazało się naszym oczom. Mieliśmy także farta – pogoda tego dnia była cudowna, powietrze przejrzyste, dzięki czemu wszyst

#12. DLACZEGO WARTO MIEĆ KOTA?

Cześć i czołem! Dziś post z mojej ulubionej, kociej kategorii. Będzie on pierwszym – mam nadzieję, że się Wam spodoba. Równocześnie, już na wstępie, chcę zaznaczyć, iż nie jest on tylko mojego autorstwa – swego czasu, na grupie Koty - nasza pasja. Kochamy,dbamy, bronimy , (do której serdecznie zapraszam wszystkich – zarówno miłośników kotowatych, jak i osoby, które pragną dowiedzieć się czegoś ciekawego) również spytałam, dlaczego warto mieć kota. Chciałabym, aby te kocie tematy nie były tylko moje ale również chociaż troszeczkę osób, które mają naprawdę olbrzymią wiedzę na ich temat. Acha. Od razu zaznaczam. Kocham wszystkie zwierzęta. WSZYSTKIE. Ale jestem kociarą . Nie psiarą. Nie chomikarą. Nie miłośniczką do nieskończoności innych zwierząt. Tak więc post ten będzie dotyczył TYLKO I WYŁĄCZNIE kotów. Na fotografiach oczywiście moje kotowate. Dlaczego warto mieć kota (jakby kogoś w ogóle trzeba było przekonywać…;)): 1.       Koty uczą pokory. Nie przybiega